Kathrine
Trup
Dołączył: 07 Sie 2007
Posty: 305
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Budziwój zdrój JEAH! xD
|
Wysłany: Sob 21:17, 15 Wrz 2007 Temat postu: Rozdział 33-34 |
|
Rozdział 33 - Opowieść Księcia.
Harry klęczał przy Snapie, po prostu patrząc na niego, dopóki nagle, wysoki i zimny głos nie rozległ się tak blisko niego, że Harry skoczył na równe nogi, zaciskając gwałtownie kolbę w rękach, myśląc, że Voldemort z powrotem wszedł do pokoju.
Głos Voldemorta odbił się od ścian i podłogi i Harry uświadomił sobie, że skierowany był on do Hogwartu i okolic, tak, żeby mieszkańcy Hogsmeade i wszyscy walczący w zamku usłyszeli go tak wyraźnie jakby stał tuż za nim, poczuli jego oddech na swoich szyjach, powiew śmierci.
-Walczyliście - powiedział zimny, wysoki głos - dzielnie. Lord Voldemort wie jak wynagrodzić odwagę.
Jednak ponieśliście ogromne straty. Jeżeli nadal zdecydujecie mi się opierać, umrzecie, jeden po drugim. Nie chcę, żeby to się stało. Każda przelana kropla magicznej krwi jest stratą i marnotrawstwem.
Lord Voldemort jest litościwy. Natychmiast rozkazuję moim siłom wycofać się. Macie jedną godzinę. Zajmijcie się poległymi z należną im godnością. Wyleczcie swoje rany.
Teraz, Harry Potterze, mówię bezpośrednio do ciebie. Wolałeś pozwolić umrzeć swoim przyjaciołom za ciebie niż stanąć ze mną twarzą w twarz. Poczekam na ciebie jedną godzinę w Zakazanym Lesie. Jeżeli pod koniec tej godziny nie przyjdziesz do mnie i nie poddasz się, bitwa rozpocznie się na nowo. Wtedy sam przystąpię do walki, Harry Potterze, znajdę cię i ukarzę każd**o mężczyznę, kobietę i dziecko, którzy próbowali cie przede mną ukryć. Jedna godzina.
Zarówno Ron i Hermiona gorączkowo pokręcili głowami patrząc na Harry'ego.
- Nie słuchaj go - powiedział Ron.
- Wszystko będzie dobrze - powiedziała gwałtownie Hermiona - Chodźmy... chodźmy z powrotem do zamku, jeżeli odszedł do Zakazanego Lasu musimy wymyślić nowy plan...
Spojrzała na ciało Snapa'e i pośpieszyła do wyjścia z tunelu. Ron poszedł za nią. Harry podniósł pelerynę niewidkę, po czym spojrzał w dół, na Snape'a. Nie wiedział co czuć, za wyjątkiem szoku ze sposobu w jaki Snape został zabity i powodu z jakiego zostało to zrobione...
Bez słowa wpełzli z powrotem do tunelu. Harry zastanawiał się czy Ronowi i Hermionie wciąż rozbrzmiewa w głowach głos Voldemorta, tak jak jemu.
Wolałeś pozwolić umrzeć swoim przyjaciołom za ciebie niż stanąć ze mną twarzą w twarz. Poczekam na ciebie jedną godzinę w Zakazanym Lesie ... jedna godzina ...
Małe tobołki zdawały się zaśmiecać ziemię przed zamkiem. Do świtu pozostała godzina albo niewiele więcej i wciąż było całkiem ciemno. Ich trójka pośpieszyła w stronę kamiennych schodów. Samotny chodak, rozmiaru małej łódki, leżał porzucony na przeciwko nich. Nie było żadnego innego śladu Grawpa i jego prześladowców.
Zamek był nienaturalnie cichy. Nie było już błysków światła, huków ani krzyków. Posadzka w sali wejściowej była poplamiona krwią. Szmaragdy wciąż były rozsypane po całej podłodze, razem z kawałkami marmuru i roztrzaskanym drewnem. Część poręczy była zniszczona.
- Gdzie są wszyscy? - wyszeptała Hermiona.
Ron poszedł w stronę Wielkiej Sali. Harry stanął w progu. Stoły zniknęły, a sala była zatłoczona. Ci, którzy przeżyli, stali w grupach, podtrzymując się nawzajem. Na podwyższeniu ranni byli leczeni przez Panią Pomfrey i grupę chętnych. Firenzo był wśród rannych; jego bok był zalany krwią, a on sam dygotał i nie mógł wstać.
Martwi leżeli w rzędzie po środku sali. Harry nie mógł zobaczyć ciała Freda, ponieważ otoczyła je jego rodzina. George klęczał przy jego głowie, Pani Weasley leżała w poprzek jego ciała, trzęsąc
się z płaczu, Pan Weasley gładził jej włosy, a po policzkach spływały mu łzy.
Harry, Ron i Hermiona odeszli bez słowa. Harry zobaczył jak Hermiona podchodzi do brudnej Ginny i obejmuje ją. Ron dołączył do Billa, Fleur i Percy'ego, który objął go ramieniem. Kiedy Ginny i Hermiona przysunęły się bliżej do reszty rodziny, Harry wyraźnie zobaczył resztę ciał leżących obok Freda: Remus i Tonks bladzi, nieruchomi, wyglądający tak spokojnie, wydawali się spać pod czarnym, zaczarowanym sufitem.
Wielka Sala zdawała się odpływać, maleć, kurczyć gdy Harry podążał chwiejnie w stronę wyjścia. Nie mógł złapać oddechu. Nie mógł spojrzeć na inne ciała, żeby zobaczyć kto jeszcze za niego umarł. Nie dałby rady dołączyć do Weasleyów, nie mógłby spojrzeć im w oczy, bo gdyby od razu się poddał, Fred mógłby nigdy nie umrzeć...
Odwrócił się i pobiegł w górę marmurowych schodów. Lupin, Tonks... chciałby móc nic nie czuć.... chciały wyrwać sobie serce, swoje wnętrzności, wszystko co w nim krzyczało...
Zamek był kompletnie opustoszały. Nawet duchy zdawały się dołączyć do żałobnego tłumu w Wielkiej Sali. Harry biegł nie zatrzymując się, ściskając kryształową fiolkę pełną ostatnich myśli Snape'a i nie zwolnił zanim nie dobiegł do kamiennego gargulca strzegącego gabinetu Dyrektora.
- Hasło?
- Dumbledore! - powiedział Harry nie zastanawiając się, bo to właśnie jego chciał zobaczyć i ku jego zaskoczeniu gargulec odskoczył, ukazując spiralne schody.
Ale kiedy Harry wpadł do okrągłego gabinetu, zastał zmianę. Portrety, które wisiały dookoła ścian były puste. Ani jeden Dyrektor ani Dyrektorka nie zostali, żeby go zobaczyć. Wyglądało na to, że wszystkie przeszły przez obrazy rozwieszone w zamku, żeby wiedzieć co się dzieje.
Harry bez nadzieii spojrzał na opuszczone ramy obrazu Dumbledore'a, który wisiał dokładnie nad krzesłem Dyrektora, po czym odwrócił się do niego plecami. Kamienna Myślodsiewnia leżała w szafce, tam gdzie zawsze: Harry przeniósł ją na biurko i przelał wspomnienia Snape'a w szeroką misę oznaczoną runami na krawędziach. Ucieczka w czyjeś myśli będzie błogosławioną ulgą... nic, nawet to co zostawił Snape, nie mogło być gorsze niż jego własne myśli. Wspomnienia zawirowały, srebrno-białe i dziwne i bez wahania, czując lekkomyślną rezygnację, tak jakby to miało ukoić torturujący go smutek, Harry zanurkował.
Spadł głową w dół w stronę słonecznego światła, jego stopy dotknęły ciepłą ziemię. Kiedy się wyprostował, zobaczył, że jest na prawie opuszczonym placu zabaw. Pojedynczy, wielki komin dominował na horyzoncie. Dwie dziewczynki huśtały się na huśtawkach, a kościsty chłopak obserwował je zza kępy krzaków. Jego włosy były czarne i za długie, a jego ubranie było tak niedopasowane, ze wyglądało, ze specjalnie jest tak ubrany: zbyt krótkie dżinsy, obdarty za duży płaszcz, który mógł należeć do dorosłego mężczyzny, dziwną koszulę wyglądającą jak fartuch.
Harry podszedł bliżej do chłopca. Snape wyglądał na nie więcej niż dziewięć albo dziesięć lat, z ziemistą cerą, mały, żylasty. Na jego szczupłej twarzy widać było jawną chciwość, kiedy obserwował młodszą z dziewczynek, huśtającą się wyżej i wyżej niż jej siostra.
- Lily, nie rób tego! - wrzasnęła starsza starsza z nich.
Ale kiedy huśtawka była najwyżej, dziewczynka pofrunęła w powietrze, dosłownie pofrunęła, prosto ku niebu, głośno się śmiejąc i zamiast połamać się na asfalcie placu zabaw, szybowała jak cyrkowy artysta na trapezie, zostając w powietrzu o wiele za długo i lądując o wiele za lekko.
- Mamusia powiedziała, ci, żebyś tak nie robiła!
Petunia zatrzymała swoją huśtawkę szurając obcasami sandałów po ziemi i robiąc przy tym mnóstwo hałasu, po czym skoczyła na równe nogi opierając ręce na biodrach.
- Mamusia powiedziała, że nie możesz, Lily!
- Ale nic mi nie jest - odpowiedziała Lily, wciąż chichocząc - Tuniu, spójrz tylko. Zobacz co mogę zrobić.
Petunia rozejrzała się dookoła. Plac zabaw był opuszczony, za wyjątkiem nich i, o czym dziewczynki nie wiedziały, Snape'a. Lily podniosła z ziemi kwiatek, który spadł z krzewu, za którym czaił się Snape. Petunia przysunęła się, wyraźnie rozdarta pomiędzy ciekawością a dezaprobatą. Lily poczekała aż Petunia będzie na tyle blisko, żeby mieć dobry widok, po czym wyciągnęła dłoń. Był na niej kwiat, otwierający i zamykający swoje płatki, jak jakaś dziwaczna wielousta ostryga.
- Przestań! - wrzasnęła Petunia.
- To cie nie skrzywdzi - powiedziała Lily, ale zamknęła rękę na kwiecie i rzuciła go z powrotem na ziemię.
- To nie fair! - powiedziała Petunia, ale jej oczy śledziły lot kwiatu na ziemie i spoczęły na nim.
- Jak ty to robisz? - dodała, a w jej głosie wyraźnie zabrzmiała tęsknota.
- To oczywiste, prawda? - Snape nie mógł już się dłużej powstrzymywać i wyskoczył zza krzewów. Petunia wrzasnęła i uciekła w stronę huśtawek, ale Lily, chociaż wyraźnie zaskoczona, została tam gdzie była. Snape wydawał się żałować swojego pojawienia się. Ciemny rumieniec pokrył jego ziemiste policzki kiedy spojrzał na Lily.
- Co jest oczywiste? - zapytała Lily.
Snape był bardzo spięty. Spojrzał szybko na Petunie, chowającą się teraz za huśtawkami, ściszył głos i powiedział:
- Wiem czym jesteś.
- Co masz na myśli?
- Jesteś... jesteś czarownicą - wyszeptał Snape.
Wyglądała na obrażoną.
- To niezbyt grzecznie, tak komuś powiedzieć!
Odwróciła się, zadzierając nos i odmaszerowała w stronę swojej siostry.
- Nie! - powiedział Snape. Teraz był już bardzo czerwony i Harry zastanawiał się dlaczego nie zdjął tego śmiesznie dużego płaszcza, dopóki nie pomyślał, ze pewnie nie chciał pokazać fartucha pod nim. Pobiegł za dziewczynkami, wyglądając jak śmieszny nietoperz, jak swoja starsza wersja.
Siostry uważały na niego, zjednoczone w dezaprobacie, trzymając się słupka jednej huśtawki jak gdyby to było jedyne bezpieczne miejsce.
- Ty jesteś - Snape powiedział do Lily - Ty jesteś czarownicą. Obserwowałem cię przez chwilę. Ale w tym nie ma nic złego. Moja mama też nią jest, a ja jestem czarodziejem.
Śmiech Petuni był jak kubeł zimnej wody.
- Czarodziej! - wrzasnęła. Teraz, kiedy już otrząsnęła się z jego niespodziewanego przybycia, wróciła jej odwaga - Wiem kim ty jesteś. Jesteś chłopakiem tego Snape'a! Żyją na Spinner's End przy rzece - powiedziała Lily i wyraźnie było słychać w jej głosie, że uważa ten adres za niegodny polecenia - Dlaczego nas szpiegujesz?
- Nie szpiegowałem! - powiedział Snape, zapalczywy, nieswój z brudnymi włosami w świetle słońca - Nie szpiegowałem ciebie w każdym razie - dodał złośliwie - ty jesteś Mugolką.
Chociaż Petunia z pewnością nie zrozumiała tego słowa, nie mogła mylić się co do jego tonu.
- Lily, chodź, idziemy stąd! - powiedziała ostro. Lily od razu posłuchała siostry, spoglądając na Snape'a kiedy odchodziła. Stał patrząc na nie kiedy maszerowały w stronę bramy placu zabaw, a Harry, jedyny, który został, żeby go obserwować, rozpoznał gorzkie rozczarowanie i zrozumiał, ze Snape planował ten moment od dawna i że wszystko poszło nie tak...
Otoczenie rozpłynęło się i zanim Harry zdąrzył się zorientować zmieniło się wokół niego. Teraz stał w małym gąszczu drzew. Mógł zobaczyć skąpaną w słońcu rzekę lśniącą przez pnie. Cienie rzucane przez drzewa robiły chłodny, zielony półmrok. Dwoje dzieci siedziało naprzeciw siebie ze skrzyżowanymi nogami. Snape ściągnął płaszcz, w słabym świetle jego bluzka nie wyglądała juz tak osobliwie.
- ... i Ministerswo może cię ukarać jeżeli będziesz czarować poza szkołą, dostaniesz listy.
- Ale ja czarowałam poza szkołą!
- My możemy. Nie mamy jeszcze różdżek. Pozwalają ci kiedy jesteś jeszcze dzieckiem i nic nie możesz na to poradzić. Ale kiedy masz jedenaście lat - pokiwał poważnie głową - i kiedy zaczynają cię szkolić, wtedy musisz być ostrożna.
Przez chwilę panowała cisza. Lily podniosła gałązkę, zakręciła nią w powietrzu i Harry wiedział, że wyobraża sobie lecące z niej iskry. Następnie upuściła gałąź, nachyliła się ku chłopcu i powiedziała
- To prawda, tak? To nie żart? Petunia mówi, ze mnie okłamujesz. Petunia mówi, że nie ma Hogwartu. To jest prawdziwe czy nie?
- To prawdziwe dla nas - powiedział Snape - nie dla niej. Ale my dostaniemy listy, ty i ja.
- Naprawdę? - wyszeptała Lily.
- Na pewno - powiedział Snape i nawet pomimo jego źle obciętych włosów i dziwnego ubrania, uderzała pewność bijąca z jego dziwnej rozciągniętej postaci. Był całkowicie pewien swojego przeznaczenia.
- I naprawdę przyniesie go sowa? - wyszeptała Lily.
- Normalnie tak - powiedział Snape - ale ty jesteś z rodziny Mugoli, wiec ktoś ze szkoły będzie musiał przyjść i wszystko wytłumaczyć twoim rodzicom.
- To ma jakieś znaczenie? Bycie urodzonym wśród Mugoli?
Snape zawahał się. Jego czarne oczy, pałające w zielonkawej poświacie, przesunęły się po jej bladej twarzy i ciemno rudych włosach.
- Nie - powiedział - To nie ma żadnego znaczenia.
- Dobrze - powiedziała Lily, odprężając się: wyraźnie było widać, że się tego obawiała.
- Masz w sobie mnóstwo magii - powiedział Snape - Widziałem to. Za każdym razem kiedy cie obserwowałem...
Jego głos zanikł; nie słuchała go, tylko wyciągnęła się na pokrytej liśćmi ziemi i patrzyła na baldachim nad nimi. Obserwował ją tak samo zachłannie jak wtedy na placu zabaw.
- Jak tam u ciebie w domu? - zapytała Lily.
Mała zmarszczka pojawiła się między jego oczami.
- W porządku - odpowiedział.
- Nie kłócą się więcej?
- Ależ kłócą się - powiedział Snape. Podniósł pięść pełną liści i rozrzucił je dookoła, niezbyt świadomy tego co robi - Ale nie tak długo i pojadę.
- Twój tata nie lubi magii?
- On niczego nie lubi - odpowiedział Snape.
- Severusie?
Lekki uśmiech pojawił się na jego ustach kiedy powiedziała jego imię.
- Tak?
- Opowiedz mi jeszcze o Dementorach.
- A po co chcesz coś jeszcze o nich wiedzieć?
- Jeżeli użyję magii poza szkołą -
- Nie wydadzą cie za to Dementorom! Dementorzy są tylko dla tych, którzy robią naprawdę złe rzeczy. Oni strzegą czarodziejskiego więzienia, Azkabanu. Ale ty nie pójdziesz do Azkabanu, jesteś zbyt...
Zaczerwienił się i poszarpał więcej liści. Nagle Harry usłyszał lekki szelest i sie odwrócił: Petunia, schowana za drzewem straciła równowagę.
- Tunia! - powiedziała zaskoczona Lily zapraszająco, ale Snape skoczył na równe nogi.
- I kto teraz szpieguje? - krzyknął - Czego chcesz?
Petunia wstrzymała oddech, przestraszona, że dała się złapać. Harry widział, że wysila się, zeby powiedzieć coś, co by go zraniło.
- A co ty nosisz? -powiedziała wskazując na pierś Snape'a - Bluzkę swojej mamy?
Rozległ się huk: konar nad głową Petuni spadł. Lily krzyknęła: konar złapał Petunię za ramię, a ta zachwiała się i wybuchnęła płaczem.
- Tuniu!
Ale Petunia juz uciekała. Lily odwróciła się do Snape'a.
- Ty to zrobiłeś?
- Nie - wyglądał na przestraszonego i
- Zrobiłeś! - zaczęła się od niego odsuwać - Zrobiłeś! Skrzywdziłeś ją!
- Nie - nie, nie zrobiłem tego!
Ale kłamstwo nie przekonało Lily: rzuciła mu ostatnie palące spojrzenie po czym wybiegła z zarośli, za swoja siostrą zostawiając zmieszanego, żałosnego Snape'a...
I otoczenie zmieniło się. Harry rozejrzał się dookoła: stał na peronie dziewięć i trzy czwarte, a , lekko zgarbiony Snape stał tuż obok niego, przy ogromnie do niego podobnej szczupłej kobiecie o ziemistej cerze i cierpkim wyrazie twarzy. Snape przypatrywał się rodzinie stojącej niedaleko. Dwie dziewczynki stały trochę z dala od swoich rodziców. Lil zdawała się błagać swoją siostrę; Harry przysunął się bliżej, żeby posłuchać.
- ... Przykro mi, Tuniu, przykro mi! Posłuchaj - złapała rękę swojej siostry i przytrzymała ją mocno, mimo że Petunia starała się ją wyszarpnąć - Może jak już tam będę - nie, posłuchaj, Tuniu! Może jak już tam będę, to pójdę do Profesora Dumbledore'a i przekonam go, żeby zmienił zamiar!
- Nie - chcę - iść! - powiedziała Petunia i wyszarpnęła rękę z uścisku siostry - Myślisz, ze chcę iść do jakiegoś głupiego zamku i uczyć się jak stać się... stać się...
Jej jasne oczy przesunęły się po peronie, ponad kotami miauczącymi w ramionach właścicieli, ponad sowami, trzepoczącymi się i hukającymi na siebie w klatkach, ponad uczniami, niektórymi już przebranymi w długie, czarne szaty, dźwigającymi kufry na szkarłatną lokomotywę, a innymi witającymi się z łzami szczęścia, po długiej wakacyjnej rozłące.
- myślisz, że chcę być... dziwolągiem?
Oczy Lily wypełniły się łzami. Petuni udało się wyrwać rekę.
- Nie jestem dziwolągiem - powiedziała Lily - To okropna rzecz.
- Tam właśnie idziesz - powiedziała Petunia rozkoszując się tym - Specjalna szkoła dla dziwolągów. Ty i ten chłopak Snape'ów... dziwaki, tym właśnie jesteście. Dobrze, że będziecie oddzieleni od normalnych ludzi. To dla naszego bezpieczeństwa.
Lily zerknęła w stronę swoich rodziców, którzy ze szczerą radością rozglądali się po peronie, wyraźnie rozkoszując się otoczeniem. Wtedy spojrzała z powrotem na siostrę, a jej głos stał się niski i zacięty.
- Nie myślałaś, że to jest szkoła dla dziwaków, kiedy napisałaś do Dyrektora i błagałaś go, żeby Cię zabrał.
Petunia zrobiła się czerwona.
- Błagałam? Nie błagałam!
- Widziałam jego odpowiedź. Była bardzo grzeczna.
- Nie powinnaś była czytać - wyszeptała Petunia - To był mój prywatny... jak mogłaś?
Lily zdradziło szybkie spojrzenie na stojącego niedaleko Snape'a. Petunia nabrała gwałtownie powietrza.
- Ten chłopak to znalazł! Ty i ten chłopak zakradliście się do mojego pokoju!
- Nie... nie zakradliśmy się - teraz Lily się broniła - Severus zobaczył kopertę i nie mógł uwierzyć, że Mugole kontaktują się z Hogwartem, to wszystko! Powiedział, ze na poczcie musi być czarodziej, pracujący pod przykrywką, który dba o to...
- Ostatnio czarodzieje wtrącają się wszędzie! - powiedziała Petunia teraz tak blada jak wcześniej czerwona - Dziwoląg! - rzuciła w stronę siostry i odeszła do rodziców....
Otoczenie znowu się rozpłynęło. Sanpe przeciskał się przez korytarz pociągu pędzącego ze stukotem przez kraj. Przebrał się już w swojego szaty, wykorzystując prawdopodobnie pierwszą okazję, żeby pozbyć się okropnych Mugolskich ubrań. W końcu zatrzymał się przy przedziale, w którym rozmawiała grupa hałaśliwych chłopaków. Na siedzeniu przy oknie siedziała zgarbiona Lily, z nosem przyciśniętym do szyby.
Snape otworzył drzwi przedziału i usiadł na przeciwko Lily. Zerknęła na niego, a potem znowu spojrzała przez okno. Płakała.
- Nie chce z tobą rozmawiać - powiedziała zduszonym głosem.
- Dlaczego nie?
- Tunia mnie nie.... nienawidzi. Bo widzieliśmy ten list od Dumbledore'a.
- I co z tego?
Rzuciła mu pełne niechęci spojrzenie.
- To, że jest moją siostrą!
- Ona jest tylko... - opamiętał się szybko. Lily, zbyt zajęta ocieraniem łez, tak żeby nikt nie zauważył, nie usłyszała go.
-Ale jedziemy! - powiedział, nie potrafiąc ukryć euforii w głosie - To właśnie to! Jedziemy do Hogwartu!
Pokiwała głową, wycierając oczy i trochę wbrew sobie, lekko się uśmiechnęła.
- Mam nadzieję, że będziesz w Slytherinie. - powiedział Snape ośmielony tym, że się trochę rozpogodziła.
- W Slytherinie?
Jeden z dzielących z nimi przedział chłopaków, który do tej pory nie interesował się Lily i Snapem, rozejrzał się na dźwięk tego słowa. Harry, którego cała uwaga była skupiona na dwójce przy oknie, zobaczył swojego ojca: smukłego, czarnowłosego jak Snape, ale z tą trudną do zdefiniowania aurą kogoś, o kogo zawsze dbano, nawet adorowano go, a której Snapowi na pewno brakowało.
- Kto chce być w Slytherinie? Ja bym pewnie odszedł, a ty? - James zapytał chłopca rozpartego na siedzeniu na przeciwko niego, a zszokowany Harry rozpoznał w nim Syriusza. Syriusz się nie uśmiechnął.
- Cała moja rodzina była w Slytherinie - powiedział.
- O kurczę - powiedział James - a ja myślałem, że jesteś w porządku!
Syriusz wyszczerzył zęby.
- Może złamię tradycje. Gdzie byś chciał iść gdybyś miał wybór?
James podniósł wyimaginowany miecz.
- Gryffindor, gdzie mieszkają mężni! Jak mój tata.
Snape prychnął lekceważąco. James odwrócił się do niego.
- Masz z tym problem?
- Nie - powiedział Snape, ale jego kpiący uśmiech sugerował coś innego - Jeżeli wolisz być bardziej krzepki niż kumaty...
- A gdzie ty masz nadzieje pójść, przecież nie jesteś ani taki ani taki... - wtrącił się Syriusz.
James wybuchnął śmiechem. Lily wstała, lekko zaczerwieniona i spojrzała na Jamesa i Syriusza z niechęcią.
- Chodź, Severusie, znajdziemy inny przedział.
- Oooooo...
James i Syriusz zaczęli naśladowac jej wyniosły głos; James spróbował podstawić nogę Snape'owi kiedy ten go mijał.
- Do zobaczenia, Snivellusie! - krzyknął i drzwi przedziału się zamknęły...
I otoczenie rozmyło się jeszcze raz...
Harry stał zaraz za Snapem, patrzyli na stoły domów oświetlone świecami, wypełnione rzędami zachwyconych uczniów. Nagle Profesor McGonagall powiedziała
- Evans, Lily!
Patrzył jak jego matka idzie na trzęsących się nogach i siada na rozklekotanym stołku. Profesor McGonagall wsadziła jej na głowe Tiare Przydziału i zaledwie sekundę po tym jak Tiara dotknęła ciemno-rudych włosów, krzyknęła
- Gryffindor!
Harry usłyszał jak Snape cicho jęknął. Lily ściągnęła Tiarę, podała ją Profesor McGonagall, po czym pośpieszyła w stronę rozradowanych Gryfonów. Kiedy szła zerknęła na Snape'a a na jej twarzy pojawił się smutny uśmiech. Harry zobaczył jak Syriusz przesuwa się, żeby zrobić jej miejsce. Rzuciła mu jedno spojrzenie, rozpoznała go z pociągu, skrzyżowała ramiona i sztywno odwróciła się do niego plecami.
Ceremonia Przydziału trwała nadal. Harry obserował jak Lupin, Pettigrew i jego ojciec dołączają do Lily i Syriusza przy stole Gryfonów. W końcu, kiedy pozostał już tylko tuzin uczniów, Profesor McGonagall wywołała Snape'a.
Harry podszedł z nim do stołka, patrzył jak wkłada Tiarę.
- Slytherin! - wrzasnęła Tiara.
I Severus Snape odszedł na drugi koniec sali, z daleka od Lily, gdzie witali do Ślizgoni, gdzie Lucjusz Malfoy, z odznaką perfekta błyszczącą na jego piersi, poklepał Snape'a po plecach, kiedy ten usiadł obok niego...
I otoczenie się zmieniło...
Lily i Snape szli przez zamkowy dziedziniec, wyraźnie się kłócąc. Harry przyśpieszył, żeby się z nimi zrównać. Kiedy ich dogonił uświadomił sobie, że byli znacznie wyżsi. Wydawało się, że minęło pare lat od Ceremonii Przydziału.
- ... myślałem, że jesteśmy przyjaciołmi? - mówił Snape - Najlepszymi przyjaciółmi?
- Jesteśmy, Sev, ale nie lubie ludzi z, którymi się obracasz. Przykro mi, ale nie znoszę Avery'ego i Mulciber'a. Mulciber! Co ty w nim widzisz, Sev? Jest przerażający! Wiesz co kiedyś chciał zrobić Mary MacDonald?
Lily podeszła do filaru i oparła się o niego, patrząc w górę na szczupłą, ziemistą twarz.
- To nic takiego - powiedział Snape - To tylko zabawa, to wszystko...
- To była Czarna Magia, a ty sądzisz, że to tylko zabawa?
- A co z tym, co robi Potter i jego kumple? - zapytał/zażądał Snape. Zaczerwienił się kiedy to powiedział. Nie potrafił ukryć rozżalenia/wyrzutu.
- A co Potter ma z tym wspólnego? - powiedziała Lily.
- Wałęsają się po nocy. Coś dziwnego jest z Lupinem. Gdzie on chodzi?
- Jest chory. - powiedziała Lily - Mówią, że jest chory...
- Każd**o miesiąca w czasie pełni? - powiedział Snape.
- Znam twoją teorię - powiedziała zimno Lily - Dlaczego masz na ich punkcie taką obsesję? Dlaczego cię obchodzi co robią w nocy?
- Po prostu chce ci pokazać, ze nie są tacy wspaniali jak niektórzy myślą, że są.
Intensywność jego spojrzenia sprawiła, że się zaczerwieniła.
- Oni chociaż nie używają czarnej magii - zniżyła głos - A ty jesteś bardzo niewdzięczny. Słyszałam co się stało ostatniej nocy. Zakradłeś się do tego tunelu przy Bijącej Wierzbie i James Potter uratował cię przed tym co tam było...
Twarz Snape'a się wykrzywiła i parsknął:
- Uratował? Uratował? Myślisz, ze odgrywał bohatera? Ratował swoją szyję i swojego przyjaciela! Nie będziesz... Nie pozwolę ci...
- Nie pozwolisz mi? Pozwolisz?
Jasno zielone oczy Lily zamieniły się w szparki. Snape natychmiast się wycofał.
- Nie miałem na myśli... Po prostu nie chcę widzieć jak dajesz się ogłupić temu... On cię uwielbia, James Potter cię uwielbia! - zdawało się, że słowa wyrwały mu się wbrew jego woli - Ale on nie jest... Wszyscy myślą... Wielki bohater Quidditcha - rozżalenie i niechęć sprawiły, że mówił coraz bardziej chaotycznie, a brwi Lily wznosiły się wyżej i wyżej.
- Wiem, że James Potter to arogancki łajdak - powiedziała, przerywając mu - Nie musisz mi tego mówić. Ale poczucie humoru Mulciber'a i Avery'ego jest po prostu złe. Złe, Sev. Nie rozumiem jak możesz się z nimi przyjaźnić.
Harry wątpił czy Snape słyszał jej krytykę Mulciber'a i Avery'ego. W momencie, w którym obraziła Jamesa Pottera całe jego ciało się odprężyło i kiedy odchodzili w jego kroku była nowa lekkość...
Otoczenie znowu się rozpłynęło...
Harry patrzył, po raz drugi, jak Snape opuszcza Wielką Salę, po Owutemach (O.W.L.) z Obrony Przed Czarną Magią, patrzył jak odchodzi od zamku i błąka się nieświadomie blisko miejsca pod bukiem gdzie James, Syriusz, Lupin i Pettigrew siedzieli razem. Ale Harry tym razem trzymał się z daleka, bo wiedział co się stanie kiedy James podniesie Severusa w powietrze i zacznie się z niego naigrywać. Widział co się stanie i co zostanie powiedziane i nie miał ochoty słyszeć tego po raz drugi. Obserwował, jak Lily się do nich przyłącza i staje w obronie Snape'a. Z daleka usłyszał jak upokorzony i wściekły wyzywa ją niewybaczalnie: "Szlama".
Otoczenie się zmieniło...
- Przepraszam.
- Nie obchodzi mnie to.
- Przepraszam!
- Oszczędź sobie.
Była noc. Lily, ubrana w koszulę nocną, stała z założonymi rękami przed portretem Grubej Damy, przy wejściu do Wieży Gryffindoru.
- Wyszłam tylko dlatego, że Mary mi powiedziała, że się odgrażałeś, że będziesz tu spać.
- Bo tak było. Zrobiłbym tak. Nigdy nie chciałem nazwać cię Szlamą, po prostu mi się...
- Wymknęło? - w głosie Lily nie było współczucia - Za późno. Usprawiedliwiałam cię latami. Żadne z moich przyjaciół nie mogło zrozumieć dlaczego w ogóle z tobą rozmawiam. Ty i twoi kochani, mali, przyjaciele Śmierciożercy - widzisz, nawet temu nie zaprzeczasz! Nawet nie zaprzeczasz, że chcesz się tym stać! Nie możesz się doczekać, az dołączysz do Sam-Wiesz-Kogo, co nie?
Otworzył usta i zamknął je nie mówiąc ani słowa.
- Nie mogę dłużej udawać. Wybrałeś swoją drogę, ja wybrałam swoją.
- Nie, posłuchaj, nie chciałem..
- Nazwać mnie Szlamą? Ale wszystkich innych, którzy są tacy jak ja, nazywasz, Severusie. Dlaczego miałabym być wyjątkiem?
Chciał coś powiedzieć, ale posłała mu pogardliwe spojrzenie i wspięła się z powrotem przez dziurę w portrecie...
Korytarz się rozmył i następne wspomnienie pojawiło się dopiero po chwili: Harry leciał widząc zmieniające się kształty i kolory, dopóki otoczenie nie zrobiło się z powrotem stałe i nie stanął na szczycie opuszczonego i pogrążonego w ciemnościach wzgórza. Wiatr światał przez korony kilku nagich drzew. Dorosły Snape ciężko dyszał, obracając się w miejscu i mocno ściskając w dłoni różdżkę. Czekał na kogoś lub na coś... jego strach udzielił się Harremu, który, mimo że widział, ze nic nie może mu się stać, obejrzał się przez ramię zastanawiając się na co czeka Snape...
Nagle strumień oślepiającego, postrzępionego światła przeciął powietrze; Harry pomyslał, ze to błyskawica, ale Snape padł na kolana, a różdżka wyleciała mu z ręki.
- Nie zabijaj mnie!
- Nie miałem takiego zamiaru.
Odgłos aportującego się Dumbledore'a zagłuszył wiatr. Stał przed Snape'em, jego szaty łopotały na wietrze, a twarz miał oświetloną światłem rzucanym przez jego różdżkę.
- Więc, Severusie? Jaką wiadomość ma dla mnie Lord Voldemort?
- Nie, nie wiadomość... Jestem tu z własnej woli!
Snape wykręcał sobie ręce: wyglądał jak szalony. Czarne, rzadkie włosy latały mu koło twarzy.
- Ja... ja przychodzę z ostrzeżeniem... nie, z żądaniem... proszę...
Dumbledore machnął różdżką. Chociaż liście i gałęzie nadal się poruszały, w miejscu, w którym stali na przeciw siebie zapanowała cisza.
- Jaką prośbę może mieć do mnie Śmierciożerca?
- Prze...przepowiednia... proroctwo... Trelawney...
- Ah, tak - powiedział Dumbledore - Ile powtórzyłeś Lordowi Voldemortowi?
- Wszystko, wszystko co słyszałem! - powiedział Snape - To dlatego... z tego powodu... on sądzi, że to się odnosi do Lily Evans!
- Przepowiednia nie odnosi się do kobiety. - powiedział Dumbledore - Mówi o chłopcu urodzonym pod koniec lipca...
- Wiesz o co mi chodzi! On myśli, że chodzi o jej syna, chce ją znaleźć... zabić ich wszystkich...
- Jeżeli ona tyle dla ciebie znaczy - powiedział Dumbledore - Lord Voldemort z pewnością ją oszczędzi? Nie możesz prosić o litość dla matki, w zamian za syna?
- Ja... ja go poprosiłem...
- Napełniasz mnie wstrętem - powiedział Dumbledor i Harry nigdy nie słyszał w jego głosie takiej pogardy. Wydawało się, ze Snape się trochę skurczył.
- Nie przejmujesz się więc śmiercią jej męża i dziecka? Mogą umrzeć, jeżeli tylko ty dostaniesz, to co chcesz?
Snape nic nie powiedział i ledwo spojrzał na Dumbledore'a.
- W takim razie ukryj ich wszystkich - zaskrzeczał - Schowaj ją... ich... w bezpiecznym miejscu. Proszę.
- A co dasz mi w zamian, Severusie?
- W... w zamian? - Snape gapił się na Dumbledore'a i przez chwilę Harry sądził, ze zaprotestuje, ale po dłuższej chwili powiedział:
- Wszystko.
Wzgórze rozpłynęło się i Harry stał w gabinecie Dumbledore'a, a coś wydawało przerażający odgłos, jakby zranione zwierzę. Snape zsunął się z krzesła, a Dumbledore stał nad nim z ponurym wyrazem twarzy. Po jakimś czasie, Snape uniósł twarz; wyglądał jak człowiek, który od opuszczenia dzikiego wzgórza przeżył sto lat cierpienia.
- Myślałem... że sprawisz... ze będzie... bezpieczna...
- Ona i James zaufali niewłaściwej osobie. - powiedział Dumbledore - Tak jak ty, Severusie. Czyż nie miałeś nadzieii, że Lord Voldemort ją oszczędzi?
Snape ledwo oddychał.
- Jej synek przeżył - powiedział Dumbledore.
Snape lekko szarpnął głową, jakby chciał się pozbyć wyjątkowo natrętnej muchy.
- Jej syn zyje. Ma jej oczy, dokładnie jej oczy. Jestem pewien, ze pamietasz kształt i kolor oczu Lily Evans?
- NIE! - ryknął - Odeszła... martwa...
- Czy to wyrzuty sumienia, Severusie?
- Chciałbym... chciałbym być martwy...
- I komu by się to przydało? - powiedział zimno Dumbledore - Jeżeli kochałeś Lily Evans, jeżeli naprawdę ją kochałeś, masz tylko jedno wyjście.
Snape'owi, pogrążonemu w cierpieniu, zajęło chwilę zanim dotarły do niego słowa Dumbledore'a.
- Co... co masz na myśli?
- Wiesz jak i dlaczego umarła. Upewnij się, ze jej śmierć nie pójdzie na marne. Pomóż mi ochronić jej syna.
- On nie potrzebuje ochrony. Czarny Pan odszedł...
- Czarny Pan powróci i Harry Potter będzie w ogromnym niebezpieczeństwie kiedy to się stanie.
Zapanowała cisza i Snape powoli odzyskał nad sobą kontrolę, opanował oddech. - w końcu powiedział:
- Bardzo dobrze. Bardzo dobrze. Ale nigdy... nigdy nie powiesz, Dumbledore! To musi pozostać między nami! Obiecaj to! Nie mógłbym znieść... szczególnie syna Pottera... daj mi słowo!
- Moje słowo, Severusie, że nigdy nie ujawnię Twojej najlepszej strony? - Dumbledore westchnął, spoglądając na dół na zażartą, udręczoną twarz Snape'a - Jeśli nalegasz...
Gabinet stracił na ostrości i pojawił się na nowo. Snape chodził w te i z powrotem na przeciwko Dumbledore'a.
- ...niewydarzony, arogancki jak jego ojciec, zdeterminowany w łamaniu zasad, uwielbia być sławny, chce zwrócić na siebie uwagę, impertynencki...
- Widzisz to, co chcesz widzieć, Severusie - powiedział Dumbledore nie podnosząc oczu znad Transmutacji Dzisiaj - Inni nauczyciele twierdzą, że chłopiec jest skromny, lubiany i dość utalentowany. Osobiście uważam, że to ujmujące dziecko.
Dumbledore obrócił stronę i nie patrząc w górę powiedział:
- Pilnuj Quirrell'a, dobrze?
Kolory zawirowały, wszystko ściemniało. Snape i Dumbledore stali niedaleko Holu Wejściowego, podczas gdy ostatni maruderzy wracali z Wielkiego Balu do swoich łozek.
- Więc? - wymamrotał Dumbledore.
- Znak Karkaroffa też stał się wyraźniejszy. Panikuje, boi się kary; wiesz jak bardzo pomógł Ministerstwu po upadku Czarnego Pana - Snape spojrzał z boku na haczykowaty nos Dumbledore'a - Karkaroff zamierza uciec kiedy poczuje Mroczny Znak.
- Zamierza? - powiedział delikatnie Dumbledore, kiedy Fleur i Roger Davies chichocząc przyszli z pola - Chcesz do niego dołączyć?
- Nie - powiedział Snape, nie spuszczając wzroku z cofających się sylwetek Fleur i Rogera Davies'a - Nie jestem tchórzem.
- Nie jesteś - zgodził się Dumbledore - Jesteś znacznie odważniejszy niż Igor Karkaroff. Wiesz czasami się zastanawiam, czy nie zaczynamy Przydziału zbyt wcześnie...
Odszedł zostawiając zaskoczonego Snape'a...
I Harry znowu stał w gabinecie Dyrektora. Była noc. Dumbledore wisiał z jednej strony podobnego do tronu fotela stojacego za biurkiem, najwyraźniej ledwo przytomny. Jego prawa ręka zwisała z fotela, czarna i spalona. Snape mruczał zaklęcia, celując różdżką w jej nadgarstek, kiedy lewą ręką przytrzymywał czarę pełną gęstego, złotego eliksiru, wlewając go w gardło Dumbledore'a. Po paru chwilach Dumbledore zamrugał oczami i je otworzył.
- Dlaczego - powiedział Snape bez wstępu - Dlaczego włożyłeś ten pierścień? Miał na sobie zaklęcie, to pewne, że to sobie uświadomiłeś. Dlaczego go w ogóle dotknąłeś?
Pierścień Marvolo Gaunt'a leżał na biurku przed Dumbledorem. Był pęknięty. Obok leżał miecz Gryffindora.
Dumbledore się skrzywił.
- Byłem... głupcem. Okrutnie skuszonym...
- Skuszonym czym?
Dumbledore nie odpowiedział.
- To istny cud, że udało ci się tu wrócić! - Snape był wściekły - Ten pierścień miał nadzwyczajną moc, możemy mieć jedynie nadzieję, ze to powstrzymamy. Na razie uwięziłem klątwę na jednej ręce...
Dumbledore podniósł swoją poczerniałą, bezużyteczną rękę i zbadał ją, tak jakby miał przed sobą ciekawy okaz.
- Świetnie się spisałeś, Severusie. Jak myślisz ile czasu mi jeszcze zostało?
Ton Dumbledore'a był towarzyski, równie dobrze mógł pytać o pogodę.
Snape zawahał się, po czym powiedział:
- Nie umiem powiedzieć. Może rok. Nie można zatrzymać takiego zaklęcia na zawsze. Rozprzestrzeni się. Ostatecznie, jego siła wzrośnie z czasem.
Dumbledore uśmiechnął się. Wydawało się, ze nie przejął się wiadomością, ze zostało mu mniej niż rok życia.
- Jestem szczęściarzem, ogromnym szczęściarzem, że cię mam Severusie.
- Gdybyś tylko wezwał mnie trochę wcześniej, może zdołałbym zrobić coś więcej, kupić ci więcej czasu! - powiedział Snape gwałtownie. Spojrzał w dół na pęknięty pierścień i miecz. - Myślałeś, że uszkodzenie pierścienia złamie klątwę?
- Coś w tym stylu... Bez wątpienia, bredziłem... - powiedział Dumbledore. Z wysiłkiem wyprostował się na krześle. - Cóż, doprawdy, to ułatwi sprawę.
Snape spojrzał kompletnie zdumiony. Dumbledore się uśmiechnął.
- Mówię o planie Lorda Voldemorta. Żeby biedy chłopak Malfoy'ów mnie zamordował.
Snape usiadł na krześle, które tak często zajmował Harry, na przeciwko biurka Dumbledore'a. Harry wyczuł, że chciałby powiedzieć coś więcej na temat zaklętej ręki Dumbledore'a, ale ten powstrzymał go grzecznie, nie życząc sobie dalszego omawiania tej kwestii.
Skrzywiony Snape powiedział:
- Czarny Pan nie oczekuje, że Draco się powiedzie. To jedynie kara za ostatnie porażki Lucjusza. Powolna tortura dla jego rodziców Draco, którzy będą musieli obserwować jak ich syn ponosi porażkę i za to płaci.
- W skrócie, śmierć wisi nad nim tak samo jak nade mną - powiedział Dumbledore. - Więc, jak sądzę, następcą Draco w przypadku jego porażki jesteś ty?
Krótka przerwa.
- Myślę, że taki jest plan Czarnego Pana.
- Voldemort sądzi, ze w najbliższej przyszłości nie będzie potrzebować szpiega w Hogwarcie?
- Wierzy, że szkoła będzie wkrótce w jego rękach, tak.
- A jeżeli tak się stanie - powiedział Dumbledore - Obiecasz mi, że zrobisz wszystko co w swojej mocy, żeby ochronić uczniów?
Snape skinął sztywno głową.
- Dobrze. A więc. W pierwszej kolejności musisz odkryć co planuje Draco. Przerażony nastoletni chłopiec jest takim samym zagrożeniem dla siebie jak i dla innych. Zaoferuj mu pomoc, radę, powinien ją przyjąć, lubi cię...
- znacznie mniej odkąd jego ojciec wypadł z łask. Draco wini mnie, myśli, że przywłaszczyłem sobie pozycję Lucjusza.
- Nie mniej jednak spróbuj. Jestem zaniepokojony nie tyle o siebie, co o przypadkowe ofiary jego knucia. Ostatecznie jest tylko jeden sposób, żeby uratować go przed gniewem Lorda Voldemorta.
Snape uniósł brwi, a jego ton był sardoniczny, kiedy zapytał:
- Zamierzasz dać mu się zabić?
- Oczywiście, że nie. Ty musisz mnie zabić.
Zapadła długa cisza, przerwana tylko cichym trzaskiem. Fawkes obgryzał kawałek mątwy.
- Mam to zrobić teraz? - głos Snape'a był pełen ironii - A może dać ci pare chwil na ułożenie epitafium?
- Oh, jeszcze nie teraz. - Dumbledore uśmiechnął się - Ośmielę się stwierdzić, że ten moment sam się znajdzie z biegiem czasu. Widząc co dzisiaj się stało - wskazał ususzoną rękę - możemy być pewni, że stanie się to w przeciągu roku.
- Jeżeli nie przejmujesz się śmiercią - powiedział Snape grubiańsko - to dlaczego nie pozwolisz tego zrobić Draco?
- Dusza tego chłopca nie jest jeszcze tak zepsuta - powiedzial Dumbledore - Nie chciał bym, że się przeze mnie zmarnowała.
- A moja dusza, Dumbledore? A ja?
- Ty sam najlepiej wiesz czy uratowanie starego człowieka przed bólem i upokorzeniem skrzywdzi twoją duszę. - powiedział Dumbledore - Proszę cię o tą jedną, wielką przysługę, Severusie, bo to, że umrę jest równie pewne jak to, że Armaty Chudley'a skończą na samym końcu tabeli. Wyznam, że wolę szybki, bezbolesny koniec niż długą, barbarzyńską przygodę z, na przykład, Greyback'iem - słyszałem, że Voldemort go zwerbował? Albo z kochaną Bellatrix, która lubi się bawić jedzeniem zanim je zje.
Mówił to lekkim tonem, ale jego niebieskie oczy przeszywały Snape'a tak samo jak kiedyś często przeszywały Harry'ego, tak jakby mógł zobaczyć jego duszę. W końcu Snape, krótko skinął głową.
Dumbledore wydawał się tym usatysfakcjonowany.
- Dziękuję, Severusie...
Gabinet zniknął, i teraz Snape i Dumbledore spacerowali o zmierzchu po opustoszałych błoniach.
- Co robisz z Potterem? W te wszystkie wieczory, które razem spędzacie? - zapytał Snape gwałtownie.
Dumbledore wyglądał jakby był tym już znużony.
- Dlaczego? Nie próbujesz dać mu jeszcze więcej szlabanów, Severusie? Jeszcze chwila i chłopak będzie spędzać więcej czasu na karach niż na normalnym życiu.
- Jest jak jego ojciec...
- Być może z wyglądu, ale z charakteru bardziej przypomina matkę. Spędzam czas z Harrym, bo muszę z nim omówić pewne sprawy, przekazać mu pewne informacje zanim bedzie za późno.
- Informacje - powtórzył Snape - Ufasz mu... a nie ufasz mnie.
- To nie kwestia zaufania. Mam, jak obaj wiemy, ograniczony czas. To niezbędne informacje, które musze przekazać chłopcu, żeby zrobił to, co ma zrobić.
- A dlaczego też nie mogę ich poznać?
- Wolałbym nie powierzać wszystkich moich sekretów jednej osobie, a już szczególnie nie osobie, która spędza tak dużo czasu z Voldemortem.
- Co robię na twoj rozkaz!
- I robisz to niezywkle dobrze. Nie sądź, że nie doceniam ciągłego niebezpieczeństwa, w jakim się znajdujesz, Severusie. Dajesz Voldemortowi informacje, które wydają mu się wartościowe, a zatajasz te prawdziwie przydatne. Wykonujesz pracę, której nie powierzyłbym nikomu innemu.
- Ale wyznajesz wszystko chłopcu, który jest nie zdolny nauczyć się Oklumencji, który jest mierny w czarowaniu i któru ma bezpośrednie połączenie z umysłem Czarnego Pana!
- Voldemort boi się tego połączenia. - powiedział Dumbledore - Nie tak niedawno, miał próbkę tego, co naprawdę oznacza dla niego dzielenie umysłu z Harrym. Ból, którego nigdy wcześniej nie doświadczył. Nie sprobuje posiąść go jeszcze raz, jestem tego pewien. Nie w ten sposób.
- Nie rozumiem.
- Dusza Lorda Voldemorta, tak okaleczona, nie może znieść bliskiego kontaktu z taką duszą jaka ma Harry. Jak język zamrożonej stali, jak ciało w ogniu...
- Dusze? Mówimy o umysłach!
- W przypadku Harrego i Voldemorta, mówimy o jednym i tym samym.
Dumbledore rozejrzał się, żeby mieć pewność, ze są sami. Byli blisko Zakazanego Lasu, ale nie było śladu nikogo innego koło nich.
- Po tym jak mnie zabijesz, Severusie...
- Odmawiasz mi powiedzenia czegokolwiek, ale dalej oczekujesz, że wyrządzę ci tę drobną przysługę! - warknął Snape i prawdziwa złość pojawiła się na jego szczupłej twarzy - Dużo rzeczy przyjmujesz jak coś pewnego! Może się rozmyślę!
- Dałeś mi swoje słowo, Severusie. A jeżeli już mówimy o przysługach, to myślałem, że zgodziłeś się pilnować naszego młodego przyjaciela Ślizgona?
Snape spojrzał wściekły, zbuntowany. Dumbledore westchnął.
- Przyjdź dzisiaj do mojego gabinetu, Severusie, o jedenastej a nie będziesz mógł narzekać, że nie powierzam ci tajemnic...
Znowu byli w gabinecie Dumbledore'a, za oknami było ciemno. Fawkes siedział cicho, Snape nieruchomo, a Dumbledore chodził dookoła niego, mówiąc.
- Harry nie moze wiedzieć, aż do ostatniej chwili, aż to nie będzie konieczne, bo w innym wypadku jak mógłby znaleźć w sobie wystarczająco dużo siły, żeby zrobić to co musi być zrobione?
- Ale co musi zrobić?
- To pozostanie pomiędzy mną i Harrym. Teraz, słuchaj uważnie, Severusie. Przyjdzie czas - po mojej śmierci - nie kłóć się, nie przerywaj! Przyjdzie czas kiedy Lord Voldemort zacznie się obawiać o życie swojego węża.
- Nagini? - Snape patrzył zdziwiony.
- Właśnie. Kiedy przyjdzie czas, że Lord Voldemort przestanie wysyłać węża, żeby spełniał jego polecenia, ale zacznie go trzymać bezpiecznie koło siebie, magicznie go chroniąc, to wtedy będzie można bezpiecznie powiedzieć Harry'emu.
- Co mu powiedzieć?
Dumbledore wziął głęboki oddech i zamknął oczy.
- Powiedz mu, ze tej nocy, kiedy Lord Voldemort próbował go zabić, kiedy Lily poświęciła swoje własne życie chroniąc go, Zabójcza Klątwa odbiła się od Voldemorta i fragment jego duszy oderwał się od całości i zatrzasnął się w jedynej żyjącej duszy w całym zawalającym się budynku. Część Lorda Voldemorta żyje w Harrym i to właśnie sprawia, że rozmawia z węzami i daje mu połączenie z umysłem Lorda Voldemorta, którego nigdy nie rozumiał. I dopóki ten fragment duszy, nie przegapiony* przez Voldemorta, pozostaje w nim i jest przez niego chroniony, tak długo Lord Voldemort nie może umrzeć.
Harry miał wrażenie, że ogląda obu mężczyzn z końca długiego tunelu, byli tak daleko, ich głosy dziwnie odbijały się echem w jego uszach.
- Więc chłopak... chłopak musi zginąć? - zapytał Snape, całkiem spokojnie.
- I sam Lord Voldemort musi to zrobić, Severusie. To niezbędne.
Znowu zapadła dłuższa cisza. W końcu Snape powiedział:
- Myślałem... przez te wszystkie lata... że go dla niej chronimy. Dla Lily.
- Chroniliśmy go, bo niezbędne było go wychować, nauczyć i pozwolić, żeby stał się silny - powiedział Dumbledore, ale oczy dalej miał zamknięte - Tymczasem, połączenie między nimi stawało się coraz silniejsze, pasożytnicze. Czasami mialem wrażenie, że on sam to podejrzewa. Jak go znam, zorganizuje wszystko tak, że kiedy wyjdzie na spotkanie ze śmiercią, będzie to oznaczać prawdziwy koniec Voldemorta.
Dumbledore otworzył oczy. Snape wyglądał na przerażonego.
- Trzymałeś go przy życiu tylko po to, żeby mógł umrzeć we właściwym momencie?
- Nie bądź zaszokowany, Severusie. Jak wiele kobiet i mężczyzn oglądałeś jak umierali?
- Ostatnio tylko tych, których nie dałem rady uratować - powiedział Snape. Wstał. - Wykorzystałeś mnie.
- To znaczy?
- Szpiegowałem dla ciebie, kłamałem dla ciebie, dla ciebie stawiałem się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Wszytko po to, by, jak przypuszczałem, zachować syna Lily przy życiu. A teraz mi mówisz, ze hodowałeś go jak świnie na rzeź...
- To poruszające, Severusie - powiedział Dumbledore poważnie - W końcu dorosłeś na tyle, żeby się nim przejąć?
- Nim? - krzyknął Snape - Expecto Patronum!
Z końca jego różdżki wypłynęła srebrna łania. Wylądowała na podłodze gabinetu, przeskoczyła raz przez gabinet i wyleciała przez okno. Dumbledore patrzył jak odlatuje. Kiedy jej srebrny blask zniknął w oddali, odwrócił się do Snape'a. Oczy miał pełne łez.
- Po tak długim czasie?
- Zawsze.
I otoczenie odpłynęło. Teraz Harry zobaczył jak Snape rozmawia z portretem Dumbledore'a za biurkiem.
- Musisz podać Voldemortowi dokładną datę opuszczenia przez Harry'ego domu ciotki i wuja.- powiedział Dumbledore - Nie zrobienie tego, wywołałoby podejrzenia, kiedy Voldemort sądzi, że jestes tak dobrze poinformowany. Jednak musisz przemycić pomysł pułapki - to powinno zapewnić Harremu bezpieczeństwo. Spróbuj Skonfudować Mundungusa Fletcher'a. I jeśli będziesz zmuszony wziąć w tym udział, pamiętaj odegrać przekonująco swoją rolę... Liczę, że pozostaniesz prawą ręką Voldemorta tak długo jak to możliwe, albo Hogwart zostanie skazany na łaskę Carrows'ów...
Teraz Snape siedział koło Mundungusa w nieznanej gospodzie. Twarz Mundungusa była interesująco pusta, a Snape'a zmarszczona w napięciu.
- Zasugerujesz Zakonowi Feniksa - mamrotał Snape - żeby zastosowali zmyłkę. Eliksir Wielosokowy. Identyczni Potterowie. To jedyna rzecz, która moze zadziałać. Zapomnisz, że ja ci to zasugerowałem. Przedstawisz to jako swój własny pomysł. Rozumiesz?
- Rozumiem - wymamrotał Mundungus, patrząc bezmyślnie w przestrzeń...
Teraz Harry leciał obok Snape'a na miotle przez przejrzystą, ciemną noc. Towarzyszyli im inni zakapturzeni Śmierciożercy, a przed nimi był Lupin i Harry, którym tak naprawdę był George...
Śmierciożerca wyprzedził Snape'a, podniósł różdżkę, celując nią dokładnie w plecy Lupina...
- Sectumsempra! - krzyknął Snape.
Ale zaklęcie, przeznaczone dla ręki, w której Smierciożerca trzymał różdżkę, nie trafiło celu i uderzyło w Georga...
Następnie Snape klęczał w starej sypialni Syriusza. Łzy spływały po jego zakrzywionym nosie, kiedy czytał stary list Lily. Druga strona zawierała jedynie parę słów:
mógł się kiedykolwiek przyjaźnić z Gellertem Grindelwaldem. Osobiście, myślę, że ma nie po kolei w głowie!
Z wyrazami miłości,
Lily
Snape wziął stronę z podpisem Lily i jej wyrazami miłości i schował ją pod szatę. Następnie przedarł fotografię, zatrzymując część, z której uśmiechała się Lily, a rzucając na podłogę tę pokazującą James'a i Harry'ego...
I nagle Snape znowu stał w gabinecie Dyrektora, kiedy Phineas Nigellus wpadł rozgorączkowany na swój portret.
- Dyrektorze! Zatrzymali się w Lesie Dziekana! (dop. tłum. Forest of Dean, nie wiem jak przetłumaczili to wcześniej) Szlama...
- Nie używaj tego słowa!
- Granger wspomniała nazwę tego miejsca, kiedy otwierała torbę i ją usłyszałem!
- Dobrze. Bardzo dobrze. - krzyknął portret Dumbledore'a za krzesłem Dyrektora - Teraz, Severusie, miecz! Nie zapomnij, że zeby go zdobyć musi sie wykazać męstwem. I nie może wiedzieć, że mu go dałeś! Gdyby Voldemort wszedł w umysł Harrego i zobaczył, że to zrobiłeś....
- Wiem - powiedział Snape zwięźle. Podszedł do portretu Dumbledore'a i odsunął go na bok. Portret odskoczył ujawniając skrytkę, z której wyjął miecz Gryffindora.
- I dalej nie powiesz mi dlaczego jest tak istotne, żebym dał miecz Potterowi? - powiedział Snape, kiedy narzucał pelerynę podróżną na swoje szaty.
- Nie, nie sądzę. - powiedział portret Dumbledore'a - Będzie wiedzieć co z tym zrobić. I Severusie, bądź bardzo ostrożny. Mogą nie przyjąć cię serdecznie po tym nieszczęśliwym wypadku z Georgem Weasley'em...
Snape odwrócił się do drzwi.
- Nie martw się, Dumbledore - powiedział zimno - Mam plan...
I Snape wyszedł z pokoju. Harry wyszedł z Myślodsiewni i moment później leżał na dywanie w tym samym pokoju: Snape mógł co dopiero zamknąć drzwi.
Rozdział 34 - Ponownie Las
Wreszcie prawda. Leżąc z twarzą wciśniętą w zakurzony dywan gabinetu, gdzie kiedyś myślał, że poznaje tajemnice zwycięstwa, Harry zrozumiał, że nigdy nie miał przeżyć. Jego zadaniem było wejść spokojnie w zachęcające ramiona Śmierci. Po drodze miał pozbyć się pozostających Voldemortowi połączeń z życiem, żeby, kiedy wreszcie rzuci się w poprzek na jego drogę i nie wzniesie różdżki do obrony, koniec był prosty i żeby to, co powinno było się stać w Dolinie Godryka, skończyło się: żaden nie będzie żył, żaden nie przeżyje.
Poczuł, jak jego serce bije zawzięcie w piersi. Jakże to było dziwne, że w obliczu śmierci, pompowało coraz mocniej, mężnie utrzymując go przy życiu. Ale będzie musiało się zatrzymać i to niedługo. Jego uderzenia były policzone. Na ile jeszcze starczy czasu gdy wstanie i po raz ostatni wyjdzie z zamku, na błonia i do Lasu?
Przerażenie przybierało w nim, kiedy tak leżał na podłodze, z tym żałobnym bębnem bijącym wewnątrz niego. Czy umieranie będzie bolało? Tyle razy myślał, że zaraz to się tanie i udawało mu się uciec, ale nigdy naprawdę nie myślał o samej rzeczy: jego wola życia była silniejsza niż strach przed śmiercią. Jednak nie przyszło mu na myśl, żeby uciec, żeby prześcignąć Voldemort. Skończyło się, wiedział o tym, a jedynym, co mu pozostało była sama rzecz: umieranie.
Gdyby tylko mógł umrzeć tamtej letniej nocy, kiedy ostatni raz opuścił Privet Drive 4, kiedy szlachetna różdżka z piórem feniksa go uratowała! Gdyby tylko mógł umrzeć jak Hedwiga, tak szybko, ze nawet nie wiedziałby, że to się stało! Albo, gdyby mógł rzucić się przed różdżkę, żeby uratować kogoś, kogo kochał... zazdrościł nawet swoim rodzicom ich śmierci. Iść z zimną krwią do własnego zniszczenia wymagało innego rodzaju odwagi. Poczuł jak jego palce drżą lekko i wysilił się, żeby je kontrolować, nawet jeśli nikt nie mógł go zobaczyć; portrety na ścianach były puste.
Powoli, bardzo powoli, usiadł i, robiąc to poczuł się bardziej żywy i bardziej świadomy tego, że jego ciało żyje niż kiedykolwiek wcześniej. Dlaczego nigdy nie docenił tego, jakim był cudem, z umysłem, nerwami i bijącym sercem? to wszystko zniknie.... albo raczej on zniknie z tego. Jego oddech był wolny i głęboki, a usta i gardło całkowicie suche, ale takie też były jego oczy.
Nadużycie jego zaufania przez Dumbledorer17;a było prawie niczym. Oczywiście, był większy plan, a Harry był po prostu za głupi, żeby go zobaczyć, zrozumiało teraz. Nigdy nie poddawał w wątpliwość własnego założenia, że Dumbledore chciał, żeby przeżył. Teraz zobaczył, jak długość jego życia była ograniczona tym, jak długo zajmie usunięcie wszystkich Horkruksów. Dumbledore przekazał mu zadanie zniszczenia ich i posłusznie odcinał więzi łączące nie tylko Voldemorta, ale i jego samego z życiem! Jak czysto, jak elegancko, nie marnować żadnych więcej żyć, tylko powierzyć to zadnie chłopcu, który już został wyznaczony na rzeź i, którego śmierć nie będzie nieszczęściem tylko kolejnym uderzeniem w Voldemorta.
I Dumbledore wiedział, że Harry nie uchyli się od odpowiedzialności, że będzie szedł do końca, nawet jeśli to miał być jego koniec, bo postarał się go poznać, czy nie? Dumbledore wiedział, jak i Voldemort wiedział, że Harry nie pozwoli nikomu więcej umrzeć za niego teraz, kiedy odkrył, że w jego mocy jest powstrzymanie tego. Obrazy Freda, Lupina i Tonks martwych i leżących w Wielkiej Sali, wróciły do jego umysłu i przez moment prawie nie mógł oddychać: Śmierć była niecierpliwa...
Ale Dumbledore przecenił go. Zawiódł: wąż przeżył. Jeden Horkruks został i będzie wiązał Voldemorta z ziemią, nawet po śmierci Harryr17;ego. Prawda, będzie to oznaczać prostszą pracę dla kogoś. Zastanawiał się kto to zrobi... Ron i Hermiona będą wiedzieli, co zrobić, oczywiście...to dlatego Dumbledore chciał, żeby zaufał dwóm innym.... żeby jeśli wypełni swoje prawdziwe przeznaczenie trocheja wcześnie, oni mogli działać dalej...
Jak deszcz na zimnym oknie, te myśli stukały o twardą powierzchnię niezaprzeczalnej prawdy, że musiał umrzeć. Muszę umrzeć. To musi się skończyć.
Wydawało się, że Ron i Hermiona są daleko, w innym kraju; czuł się tak, jakby oddalił się od nich dawno temu. Nie będzie pożegnań i wyjaśnień, tego był pewien. To nie była podróż, w którą mogli wyruszyć razem, a próby, które by podjęli, żeby go zatrzymać, zmarnowałyby cenny czas. Spojrzał na sfatygowany złoty zegarek, który dostał na siedemnaste urodziny. Minęła prawie połowa godziny wyznaczonej prze Voldemorta na jego poddanie się.
Wstał. Jego serce uderzało o żebra, jak przerażony ptak. Może wiedziało, że pozostało mu mało czasu i chciało wybić wszystkie uderzenia całego życia przed końcem Nie obejrzał się, zamykają drzwi gabinetu.
Zamek był pusty. Czuł się jak duch krocząc po nim samotnie, tak, jakby już umarł. Osoby z portretów były ciągle nieobecne w swoich ramach; cała okolica była niesamowicie cicha, jakby cała pozostająca siła napędowa skoncentrowała się w Wielkiej Sali, gdzie byli stłoczeni zmarli i żałobnicy.
Harry naciągnął na siebie pelerynę-niewidkę i zszedł przez piętra i wreszcie wszedł na marmurową klatkę schodową wiodącą do sali wejściowej. Może, jakaś mała jego część miała nadzieję, że ktoś go wyczuje, zobaczy, zatrzyma, ale peleryna była, jak zawsze, niedostępna, doskonała i łatwo dotarł do drzwi frontowych.
Wtedy Neville prawie wszedł na niego. Był połową pary, która niosła ciało z błoni. Harry spojrzał w dół i poczuł kolejne tępe uderzenie w brzuch: Colin Creevey, nawet jeśli nieletni, musiał się prześlizgnąć z powrotem, dokładnie tak jak Malfoy, Crabbe i Goyle to zrobili. Był drobny w śmierci.
-Wiesz co? Sam dam z nim radę, Neville.- Powiedział Oliver Wood, podnosząc Colina na ramię w chwycie strażackim i zaniósł go do Wielkiej Sali.
Neville oparł się o framugę drzwi na chwilę i wytarł czoło tyłem dłoni. Wyglądał jak stary człowiek. Potem wyruszył znowu w dół po schodach w ciemność, żeby przynieść więcej ciał.
Harry raz spojrzał do tyłu na wejście do Wielkiej Sali. Ludzie poruszali się, próbując pocieszyć jedni drugich, pijąc, klęcząc przy zmarłych, ale nie mógł dojrzeć nikogo z tych, których kochał, żadnego śladu Hermiony, Rona, Ginny, ani innych Weasleyów, ani Luny. Czuł, że oddałby cały pozostały mu czas za jedno ostatnie spojrzenie na nich, ale czy wtedy miałby siłę, żeby przestać patrzeć? Tak było lepiej.
Zszedł w dół po schodach i na zewnątrz, w ciemność. Była prawie czwarta rano i śmiertelna sztywność błoni sprawiała wrażenie, że wstrzymują oddech czekając, żeby zobaczyć, czy zrobi to, co musiał.
Harry przesunął się w stronę Neviller17;a, który zginał się przy kolejnym ciele.
-Neville.
-Boże, Harry, prawie dostałem zawału!
Harry ściągnął pelerynę, pomysł przyszedł do niego znikąd, zrodzony z pragnienia, żeby wszystko było całkowicie pewne.
-Gdzie idziesz, samotnie?- Neville spytał podejrzliwie.
-To wszystko jest częścią planu.- Powiedział Harry- Jest coś, co muszę zrobić. Słuchaj, Neville.
-Harry!- Neville wyglądał nagle na przestraszonego.- Harry, nie masz zamiaru przekazać się?
-Nie.- Harry skłamał z łatwością.- Oczywiście nie... to jest cos innego. Ale mogę zniknąć z widoku na pewien czas. Znasz węża Voldemorta Neville? Ma wielkiego węża... nazywa go Nagini...
-Słyszałem, tak... co z nim?
-Musi być zabity. Ron i Hermiona wiedzą to, ale tylko na wszelki wypadek, gdyby oni...
Okropność tej możliwości zdusiła go na chwilę, sprawiła, że nie mógł mówić dalej. Ale ponownie zebrał się w sobie: to było najważniejsze, musi być jak Dumbledore, mieć chłodny umysł, upewnić się, że będą zastępstwa, inni, żeby poprowadzić dalej zadanie. Dumbledore umarł wiedząc, że trzy osoby wiedzą o Horkruksach; teraz Neville zajmie miejsce Harryr17;ego: ciągle trzy osoby będą znały tajemnicę.
-A jeśliby oni byli... zajęci... a ty masz szansę...
-Zabić węża?
-Zabić węża.- Harry powtórzył.
-Dobrze Harry. Z tobą wszystko w porządku?
-Mam się dobrze. Dzięki Neville.
Ale Neville chwycił go za nadgarstek kiedy Harry zaczął iść dalej.
-Mamy zamiar wszyscy walczyć dalej, Harry. Wiesz o tym?
-Tak, ja...
Duszące uczucie zgasiło koniec jego zdania, nie mógł dokończyć. Nie wydawało się, żeby Neville uznał to za dziwne. Poklepał Harryr17;ego po ramieniu, puścił go i odszedł po dalsze ciała.
Harry znowu narzucił na siebie płaszcz i poszedł dalej. Ktoś poruszał się niedaleko, zniżając się nad postacią leżącą na ziemi. Był o stopę od niej, kiedy zrozumiał, że to Ginny.
Zatrzymał się w miejscu. Kucała przy dziewczynie, która szeptem wzywała swoją matkę.
-Wszystko w porządku.- Mówiła Ginny.- Już dobrze. Weźmiemy cię do środka.
-Ale ja chcę do domu.- Wyszeptała dziewczyna.- Już nie chcę walczyć!
-Wiem.- Powiedziała Ginny i jej głos się załamał.- Wszystko będzie dobrze.
Fale zimna przechodziły po skórze Harryr17;ego. Chciał krzyczeć w noc, chciał, żeby Ginny wiedziała, że był tutaj, chciał, żeby wiedziała dokąd idzie. Chciał być zatrzymany, odciągnięty, odesłany do domu...
Ale był w domu. Hogwart był pierwszym i najlepszym domem jaki znał. On i Voldemort i Snape, porzuceni chłopcy, wszyscy znaleźli tutaj dom...
Teraz Ginny klęczała obok zranionej dziewczyny, trzymając jej rękę. Z wielkim wysiłkiem, Harry zmusił się do pójścia dalej. Wydało mu się, że Ginny spojrzała wokół, gdy przechodził obok i zastanowił się, czy poczuła, że ktoś przechodzi obok, ale nic nie powiedział i nie spojrzał w tył.
Chata Hagrida wyłaniała się z ciemności. Nie było tam świateł, żadnego dźwięku Kła drapiącego w drzwi i jego huczącego szczeku na powitanie. Wszystkie te wizyty u Hagrida i błysk miedzianego czajnika na ogniu, i kamienne ciasteczka, i gigantyczne larwy, i jego wielka, brodata twarz, i Ron wymiotujący ślimakami, i Hermiona pomagająca mu uratować Norberta...
Szedł dalej, ale teraz doszedł do skraju Lasu i stanął.
Rój Dementorów sunął pomiędzy drzewami; czuł ich chłód o nie był pewien czy jest zdolny przejść bezpiecznie przez niego. Nie pozostało mu dosyć siły na Patronusa. Już nie mógł kontrolować swojego drżenia. Nie było, mimo wszystko, tak łatwo umierać. Każda sekunda, w której oddychał, zapach trawy, chłodne powietrze na twarzy, były tak cenne: pomyśleć, że ludzie mieli lata i lata do zmarnowania, im czas się tak dłużył, a on trzymał się każdej sekundy. Jednocześnie myślał, że nie będzie w stanie iść dalej i wiedział, że musi. Długa gra skończyła się, Znicz został złapany, przyszła pora opuścić przestworza...
Znicz. Jego palce przez chwilę bez czucia szperały w woreczku na szyi i wyciągnął go na zewnątrz.
Otwieram się w zamknięciu.
Oddychając szybko i ciężko, spojrzał w dół na niego. Teraz, kiedy chciał, żeby czas poruszał się tak wolno jak to tylko możliwe, on przyspieszył i zrozumienie przyszło tak szybko, że wydało mu się, że przeleciało obok. To było zamknięcie. To była ta chwila.
Przycisnął złoty metal do warg i wyszeptał: rNiedługo umrę.r1;
Metalowa skorupka otwarła się. Zniżył trzęsącą się rękę, podniósł różdżkę Draco pod peleryną i wymruczał: rLumosr1;
Czarny kamień z jego zygzakowatym pęknięciem przechodzącym przez środek leżał w dwóch połówkach Znicza. Kamień Wskrzeszenia pękł wzdłuż pionowej linii symbolizującej Wiekową Różdżkę. Trójkąt i koło przedstawiające pelerynę i kamień były ciągle rozpoznawalne.
I ponownie, Harry zrozumiał, nie musząc myśleć. Przywoływanie ich z powrotem nie miało znaczenie, ponieważ miał niedługo do nich dołączyć. To nie on ich przyciągał: oni go przyciągali.
Zamknął oczy, obrócił kamień w ręce, trzy razy.
Wiedział, że to się stało, ponieważ usłyszał lekkie poruszenia wokół siebie sugerujące, że kruche ciała stanęły na usłanym gałązkami klepisku znaczącym granicę Lasu. Otworzył oczy i rozejrzał się.
Nie byli ani duchami, ani cielesnymi, tego był pewien. Najbardziej przypominali Riddler17;a, który uciekł z pamiętnika, tak dawno temu, a był wspomnieniem, które stało się realne. Mniej solidni niż żywi, ale dużo bardziej niż duchy, przesuwali się w jego stron, a każda twarz była tak samo uśmiechnięta z miłością.
James był dokładnie tego wzrostu, co Harry. Miał na sobie to samo ubranie, w którym umarł, jego włosy były rozczochrane i potargane, a okulary miał troche krzywe, jak Pan Weasley.
Syriusz był wysoki i przystojny, i dużo młodszy niż Harry widział do w życiu. Podskakiwał z lekką gracją, rękami w kieszeniach i szerokim uśmiechem na twarzy.
Lupin też był młodszy i dużo mniej zmęczony, a jego włosy był bujniejsze i ciemniejsze. Wyglądał na szczęśliwego z powrotu do miejsca tak wielu nastoletnich wędrówek.
Lily uśmiechała się najszerzej ze wszystkich. Odrzuciła swoje długie włosy do tyłu przysuwając się do niego, a jej zielone oczy, tak podobne do jego, patrzyły chciwie na jego twarz, tak jakby nigdy nie była w stanie się na niego napatrzeć.
-Byłeś taki dzielny.
Nie mógł nic powiedzieć. Jego oczy napawały się nią i myślał, że chciałby tak stać i patrzyć na nią zawsze i to by wystarczyło.
-Jesteś prawie tam.- Powiedział James.- Bardzo blisko. Jesteśmy... tacy z ciebie dumni.
-Czy to boli?
To dziecinne pytanie wyszło z ust Harryr17;ego zanim był mógł je powstrzymać.
-Umieranie? Wcale.- Powiedział Syriusz.- Łatwiejsze i szybsze niż zasypianie.
-I on będzie chciał, żeby to było szybkie. Chce, żeby się skończyło.- Powiedział Lupin.
-Nie chciałem, żebyście umarli.- Harry powiedział. Te słowa wyszły bez jego woli.- Żadne z was. Przepraszam...
Mówił bardziej do Lupina niż do reszty, błagając go.
-...niedługo po tym, jak urodził ci się syn... Remusie, przykro mi...
-Mi tez jest przykro.- Powiedział Lupin.- Przykro, że go nigdy nie poznam... ale on będzie wiedział dlaczego umarłem. Starałem się stworzyć świat, w którym będzie mógł żyć szczęśliwszym życiem.
Lodowaty podmuch, który wydawał się emanować z serca lasu, uniósł włosy w brwiach Harryr17;ego. Wiedział, że nie każą mu iść, że to musi być jego własna decyzja.
-Zostaniecie ze mną?
-Do samego końca.- Powiedział James.
-Nie będą mogli was zobaczyć?- Zapytał Harry.
-Jesteśmy częścią ciebie.- Powiedział Syriusz.- Niewidoczną dla wszystkich innych.
Harry spojrzał na swoją matką.
-Bądźcie blisko mnie.- Powiedział cicho.
I wyruszył. Chłód Dementorów nie opanował go; przeszedł przez niego z towarzyszami, a oni byli dla niego jak Patronusy i razem szli pomiędzy starymi drzewami, z ich splątanymi gałęziami i ich sękatymi korzeniami zwiniętymi pod stopami. Harry ściskał pelerynę mocno wokół siebie w ciemności, wchodząc głębiej i głębiej w Las, nie wiedząc, gdzie jest Voldemort, ale pewien, że go znajdzie. Obok niego, nie wydając prawie dźwięku, szli James, Syriusz, Lupin i Lily, a ich obecność była jego odwagą i powodem, dla którego był w stanie stawiać jedną nogę przed drugą.
Czuł jakby jego ciało i umysł były w dziwny sposób rozłączone, jego kończyny działały bez świadomych instrukcji, jakby był pasażerem, a nie kierowcą, w tym ciele, które miał niedługo opuścić. Umarli, którzy szli obok niego przez Las byli dla niego bardziej realni niż żywi, którzy zostali w zamku: Ron, Hermiona, Ginny i wszyscy inni, wydawali mu się duchami, gdy szedł potykając się w stronę końca życia, w stronę Voldemorta.
Łomot i szept: jakaś inna żywa istota poruszyła się w pobliżu. Harry stanął pod peleryną, rozglądając się dookoła, nasłuchując, a jego matka i ojciec, Lupin i Syriusz także stanęli.
-Ktoś tu jest.- Dobiegł go z pobliża szorstki szept.- On ma pelerynę-niewidkę. Czy to może być?
Dwie postacie wyszły zza pobliskiego drzewa: ich różdżki świeciły się, a Harry zobaczył Yaxleyr17;a i Dołohowa patrzących dokładnie na miejsce, na którym stali Harry, jego matka i ojciec oraz Syriusz i Lupin. Najwyraźniej nie mogli nic dostrzec.
-Na pewno coś słyszałem.- Powiedział Yaxley.- Sądzisz, że to zwierzę?
-Ten szaleniec Hagrid miał całą gromadę tego tutaj.- Powiedział Dołohow patrząc przez ramię.
Yaxley spojrzał na zegarek.
-Czas prawie minął. Potter miał swoją godzinę. Nie przyjdzie.
-Ale on był pewien, że przyjdzie! Nie będzie zadowolony.
-Lepiej wróćmy.- Powiedział Yaxley.- Dowiemy się, jaki jest teraz plan.
On i Dołohow obrócili się i weszli głębiej w Las. Harry podążył za nimi wiedząc, że zaprowadzą go dokładnie tam, dokąd chciał pójść. Spojrzał w boki i jego matka uśmiechnęła się do niego, a ojciec pokiwał głową z zachętą.
Szli dalej jeszcze kilka minut, kiedy Harry zobaczył światło przed sobą i Yaxley i Dołohow weszli na polanę, o której Harry wiedział, ze żył tu kiedyś potworny Aragog. Pozostałości jego szerokich sieci były tam ciągle, a rój jego potomków został wysłany przez śmierciożerców, żeby walczyć za ich sprawę.
Na środku polany płonął ogień, a jego migoczące światło padało na tłum całkiem cichych śmierciożerców. Niektórzy z nich byli ciągle w maskach i kapturach, inni pokazali swoje twarze. Na obrzeżach grupy siedzieli dwaj giganci rzucający masywne cienie na scenę, a ich twarze były okrutne i podobne do ciosów z kamienia. Harry zobaczył Fenrira mlaszczącego , żującego swoje długie paznokcie; wielkiego blondwłosego Rowler17;a, który dotykał swojej krwawiącej wargi. Zobaczył Lucjusza Malfoya, który wyglądał na pokonanego i przerażonego i Narcyzę, której oczy były zapadnięta i pełne obaw.
Wszystkie oczy były skupione na Voldemorcie, który stał z pochyloną głową i białymi rękami złożonymi na Starszej Różdżce. Wyglądał jakby się modlił albo liczył po cichu w myślach i Harry, stojąc w ciszy na skraju sceny, pomyślał absurdalnie o dziecku liczącym w grze w chowanego. za jego głową wirował i wił się wielki wąż, Nagini unosząca się w swojej lśniącej, zaczarowanej klatce jak potworna aureola.
Kiedy Dołohow i Yaxley dołączyli do koła, Voldemort podniósł wzrok.
-Nie pokazał się, Panie.- Powiedział Dołohow.
Wyraz twarzy Voldemorta nie zmienił się. Czerwone oczy wydawały się płonąć w świetle ognia. Powoli położył Starszą Różdżkę pomiędzy palcami.
-Mój Panie...
Bellatrix przemówiła. Siedziała najbliżej Voldemorta, rozczochrana, z bladą twarzą, ale poza tym bez obrażeń.
Voldemort podniósł rękę by ją uciszyć, a ona nie wypowiedziała następnego słowa, ale patrzyła na niego z uwielbiającą fascynacją.
-Myślałem, że przyjdzie.- Powiedział Voldemort swoim wysokim, czystym głosem, z oczami na
Post został pochwalony 0 razy
|
|