Autor Wiadomość
Kathrine
PostWysłany: Sob 20:52, 15 Wrz 2007    Temat postu: Harry Potter 7 - druga połowa

Wykształcony w Durmstrangu, szkole znanej ze swojej tolerancji dla ciemnych praktyk, Grinewald dał się poznać jako równie błyskotliwy jak Dumbledore, jednak zamiast skanalizować swe umiejętności dla zdobywania tytułów i nagród, poświęcił się całkowicie swemu oddaniu. Jako szesnastolatek został ze szkoły wyrzucony, ponieważ nawet Durmstrang stwierdził, że nie jest w stanie przymykać oczy na podejrzane eksperymenty Grinewalda.
Dotąd wszystko, co było znane o następnych postępkach Grinewalda mieściło się w 'błąkał się przez kilka miesięcy'. Teraz już można wprost powiedzieć, że Grinewald zdecydował się odwiedzić swoją ciotkę w Dolinie Godryka, i tu szokująca może okazać się dla wielu ta wiadomość, zawiązał bliską znajomość z nikim innym, jak Albusem Dumbledore.
„Wydał mi się bardzo czarującym chłopcem", mówi Bathilda, „kimkolwiek nie stał się później. Oczywiście, to ja przedstawiłam go biednemu Albusowi, który nie miał w ogóle znajomych w swoim przedziale wiekowym. Chłopcy bardzo szybko się do siebie przywiązali."
O tak, z pewnością. Bathilda pokazała mi list, który Albus Dumbledore wysłał do Gellerta Grinewalda którejś nocy.
„Tak, nawet, kiedy cały dzień spędzili na dyskusjach - obydwoje byli niesamowicie inteligentnymi chłopcami - niejednokrotnie słyszałam sowę siadającą na parapecie pokoju, Gellerta, która przynosiła listy od Albusa. Mógł przyjść mu do głowy jakiś pomysł i musiał Gellertowi dać znać natychmiast!"
A jakie to były pomysły... Jakkolwiek szokująco odbiorą to zwolennicy Albusa Dumbledore'a, oto są wymysły naszego siedemnastoletniego „bohatera", jakimi dzielił się ze swoim nowym przyjacielem (kopię listu można przeczytać na stronie 463.)
Gellert
Twoje stanowisko na temat dominacji Czarodziejów dla dobra mugoli - jak sądzę, jest to istotny punkt. Owszem, zostaliśmy obdarzeni mocą i moc ta daje nam prawo i możliwość rządzenia, ale także nakłada na nas odpowiedzialność przed rządzonymi. Musimy wyakcentować ten punkt, on będzie podporą, na której będziemy budować. Gdzie będziemy się spierać, a na pewno będziemy, to musi być podstawą wszystkich naszych kontrargumentów. Chcemy przejąć władzę dla większego dobra, a zatem tam, gdzie napotkamy opór, musimy użyć tylko siły, jakiej trzeba i nie więcej. (To było twoją pomyłką w Durmstrangu! Ale nie narzekam, bo gdyby cię nie wywalili, nigdy pewnie byśmy się nie spotkali).
Albus
Zaskoczeniem dla wszystkich podziwiających może być tenże właśnie list, który uzasadnia Klauzulę Tajności i przejęcie władzy czarodziejów nad Mugolami. Cóż za szok dla tych, którzy Dumbledore'a postrzegali zawsze jako mistrza rodzonych z Mugoli. Jakież okazują się te wszystkie mowy, występujące w obronie Mugoli w obliczu tych dowodów! Jakim okazuje się nasz wielki Albus Dumbledore, knujący dojście do władzy, miast troszczyć się o swoją rodzinę.
Bez wątpliwości, ci, którzy dalej chcą trzymać Dumbledore'a na jego kruchym piedestale będą twierdzić, że to nie on, że on nie wprowadził swych planów w życie, że musiał przeżyć jakąś wielką zmianę i wrócił do zmysłów. Jakkolwiek prawda jest dużo bardziej szokująca.
Niespełna dwa miesiące od zawiązania ich wielkiej przyjaźni Dumbledore i Grinewald rozstali się, nie chcąc spotykać się już więcej, zanim nie spotkali się na swoim, legendarnym już, pojedynku (więcej szczegółów w rozdziale 22).Co spowodowało tę nagłą zmianę? Czyżby Dumbledore wrócił po rozum do głowy? Może powiedział Grinewaldowi, że nie chce więcej uczestniczyć w jego niecnych planach? Niestety nie. „Związane to pewnie było ze śmiercią małej Ariany" - mówi Bathilda - „było to strasznym szokiem, Gellert był wtedy u nich w domu, a kiedy wrócił do mnie był cały roztrzęsiony, powiedział, że chce wracać do siebie następnego dnia. Był ogromnie zszokowany. Wyczarowałam mu świstoklika i był to ostatni raz, kiedy widziałam go na oczy."

„Albus nie był sobą, gdy Ariana umarła. Było to na pewno bardzo ciężkie przeżycie dla dwojga braci. Stracili przecież wszystkich prócz samych siebie i nic dziwnego, że im obydwu puściły nerwy. Aberforth obwiniał Albusa, zresztą chyba każdy by tak robił w podobnych okolicznościach, choć Aberforth zawsze był trochę szalony, biedny chłopiec. Nieprzyzwoite było złamanie nosa Albusowi na pogrzebie. Na pewno złamałoby serce Kendrze widać dwóch walczących ze sobą synów, zaraz nad ciałem własnej siostry. Jaka szkoda, że Gellert nie mógł zostać na pogrzeb... Przynajmniej byłby jakąś podporą dla Albusa..."
To okropne starcie z trumną w tle, znane tylko i wyłącznie tym, którzy byli obecni na pogrzebie Ariany, rodzi kilka pytań. Dlaczego Aberforth obwiniał tak bardzo Albusa za śmierć ich siostry? Czy było to, jak przypuszcza „Batty" zwykły wylew żalu? A może były jakieś inne, konkretne powody dla tego zachowania? Grinewald, wydalony z Durmstrangu za o mały włos fatalny w skutkach atak na innych uczniów uciekł z kraju w kilka godzin po śmierci dziewczyny, a Albus (bez wstydu i strachu?) nigdy więcej go nie spotkał, zanim nie zmusił go do tego świat czarodziejów.
Ani Dumbledore ani Grinewald nigdy nie mówili głośno o tej młodzieńczej przyjaźni w późniejszym życiu. Nie ma żadnej wątpliwości w tym, że Dumbledore odkładał swój atak na Grinewalda na pięć lat zamieszek, okrucieństw i niejasności. Czy było to tylko odwlekanie z powodu przywiązania do człowieka, którego Dumbledore nazywał przyjacielem, a zdemaskowanie zmusiło go do działania? Czy Dumbledore opierał się złapać kogoś, o kim mówił, że cieszy się, że go poznał?
I jak umarła tajemnicza Ariana? Czy była ofiarą jakiegoś Ciemnego rytuału? Czy popełniła błąd nie wykonując czegoś, co powinna, gdy tych dwóch młodych ludzi próbowało zdobyć chwałę i władzę? Czy to możliwe, że Ariana była pierwszą, która umarła dla „większego dobra"?
W tym miejscu nastąpił koniec rozdziału i Harry podniósł wzrok. Hermiona skończyła czytać wcześniej, wyjęła książkę z rąk Harrego zaskoczona jego reakcją i zamknęła ją natychmiast, jakby próbowała ukryć coś istotnego.
„Harry..."
On tylko potrząsnął głową. Coś jakby w nim pękło, czuł się dokładnie jak wtedy, gdy Ron odszedł. Ufał Dumbledore'owi, wierzył w jego dobroć i mądrość. I co? Wszystko obróciło się w proch: ile więcej mógł stracić? Ron, Dumbledore, Różdżka z piórem feniksa...
„Harry" - Hermiona jakby słyszała jego myśli - „Posłuchaj mnie. Czytanie tego nie jest wcale przyjemne..."
„Tak, z pewnością..."
„...ale nie zapominaj, że to pisała Rita Skeeter."
„Ale czytałaś przecież list do Grinewalda!"
„Tak, czytałam." - wyglądała na smutną, kołysząc herbatę w zimnych dłoniach. „Myślę, że to najgorsze. Wiem, że Bathilda myślała, że to tylko czcza gadanina, ale 'dla większego dobra' przylgnęła jako slogan Grinewalda i jego usprawiedliwienie dla wszystkich niecnych rzeczy, jakie uczynił później! A to... wygląda... jakby to Dumbledore podsunął mu pomysł. Mówią, że 'dla większego dobra' było nawet wyryte nad wejściem do Nurmengardu."
„Co to takiego?"
„Więzienie, które wzniósł Grinewald dla swoich przeciwników W końcu skończył tam samemu, kiedy Dumbledore go złapał, co nie zmienia faktu, że okropna jest myśl, że to pomysły Dumbledore'a pomogły Grinewaldowi urosnąć w siłę. A z drugiej strony nawet Rita Skeeter nie może iść dalej, niż to, że znali się tylko kilka miesięcy jednego lata, kiedy obydwoje byli bardzo młodzi i..."
„Wiedziałem, że to powiesz..." - odrzekł Harry. Nie chciał bardzo, żeby jego gniew odbił się na niej, choć ciężko mu było utrzymać spokojny ton głosu Wiedziałem, że powiesz, że byli młodzi. Byli mniej więcej w tym samym wieku, jak my teraz. A my? My właśnie ryzykujemy życie, walcząc z Czarną Magią, a on, razem ze swoim przyjacielem planowali przejąć władzę nad mugolami..."
Nie mógł dłużej utrzymać tego w sobie, wstał i zaczął chodzić w kółko, próbując trochę się uspokoić.
„Nie chcę bronić tego, co napisał Dumbledore" - rzuciła Hermiona. „Całe to prawo do rządzenia jest śmieciem, to [„Magia to potęga" jeszcze raz]. Ale Harry, właśnie zmarła mu matka, a on był ciągle sam..."
„Nie był sam! Miał brata i siostrę, tą śmieszną siostrę, którą trzymał w zamknięciu..."
„Nie wierzę w to!" - krzyknęła Hermiona i wstała także. „Cokolwiek było nie tak z tą dziewczyną, nie wierzę w to, żeby7 była [charłakiem]. Dumbledore, którego znamy, nigdy, przenigdy nie pozwoliłby..."
„Dumbledore, którego pamiętamy nigdy nie pozwoliłby używać wobec mugoli przemocy!" - wrzasnął Harry aż głos jego odbił się echem od skalnych ścian i spłoszył kilka siedzących nieopodal czarnych ptaków.
„Harry, on się zmienił!" Tak musiało być! Może wierzył w te bzdety, kiedy miał 17 lat, ale całą resztę życia spędził zwalczając czarną magię. Przecież to on powstrzymał Grinewalda, on zawsze popierał mugoli, ich ochronę i prawa, on walczył z Sam-Wiesz-Kim od samego początku i zmarł próbując go pokonać!"
Książka Rity leżała między nami na ziemi, tak, że twarz Albusa uśmiechała się do nich pomocnie.
„Harry, przykro mi, ale sądzę, że jesteś zły, ponieważ Dumbledore nigdy nie powiedział ci tego samemu prosto w oczy!"
„Może tak!" Harry wydał z siebie dziwny ryk, po czym objął głowę rękami, jakby próbował stłumić w sobie gniew albo uchronić się przed ogromem rozczarowania. „Zobacz, Hermiono, ile on ode mnie wymagał. Ryzykuj życiem, Harry. Znowu. I znowu. I nie oczekuj, że będę ci cokolwiek wyjaśniał. Po prostu ślepo mi zaufaj, wierz w to, co robię, nawet jeśli ja nie będę wierzył w ciebie. Nigdy!"
Jego głos prawie trzeszczał , a oni wciąż stali patrząc na siebie [w bieli] i pustce, aż Harry poczuł, że są tak samo nic nie znaczący, jak insekty latające na szerokim niebie.
„On cię kochał." - wyszeptała Hermiona - „Wiem, że cię kochał". J
Harry opuścił ramiona.
„Nie wiem, kogo kochał, Hermiono, ale na pewno nie byłem to ja. To nie miłość, ten bałagan, w którym mnie zostawił. Większą ilość rzeczy, jaką naprawdę myślał, dzielił z Grinewaldem, niż kiedykolwiek ze mną."
Harry podniósł różdżkę Hermiony, którą wcześniej upuścił w śnieg i usiadł z powrotem w wejściu do namiotu.
„Dzięki za herbatę. Ja dokończę wartę, ty zmiataj tam, do ciepła"
Zrozumiała, że on chce, żeby odeszła. Podniosła książkę i przeszła obok Harrego do namiotu, a kiedy przechodziła obok niego, pogłaskała go po głowie. Zamknął oczy czując jej dotyk i znienawidził się, gdyż w głębi duszy chciał , by to, co powiedziała, było prawdą: Dumbledore'a to wszystko naprawdę obchodziło!



Rozdział 19 - Srebrna łania

Śnieg padał od czasu, gdy Hermiona przejęła wartę o północy. Sny Harrego były zdezorientowane i niepokojące: Nagini wił się w te i i spowrotem po nich, najpierw przez wieniec Bożo Narodzeniowych róż. Budził się wielokrotnie w panice, przekonany, że ktoś woła do niego z oddali, mając wrażenie, że wiatr smagający dookoła namiotu był skradaniem lub głosami.
W końcu wstał w ciemności i dołączył do Hermiony, która przycupnęła przy wejściu do
namiotu czytając "Historię Magii" przy światle swojej różdżki. Padał gruby śnieg więc powitała z ulgą jego sugestię wcześniejszego spakowania się i wyruszenia w drogę. "Gdzieś gdzie będzie bezpieczniej" zgodziła się, drżąc w czasie zakładania bluzy na piżamę. "Ciągle zdawało mi się, że słyszałam ludzi ruszających się na zewnątrz. Nawet myślałam, że widziałam kogoś jeden lub dwa razy."
Harry zatrzymał się w trakcie wciągania bluzy i zerknął na cichy, stojący bez ruchu fałszoskop na stole.
"Jestem pewna, że wyobraziłam sobie to" powiedziała Hermiona, spoglądając nerwowo.
"Śnieg i ciemność, są złudne dla oczu.... Ale może powinniśmy skryć się pod Peleryną Niewidką, na wszelki wypadek?"
Pół godziny później, ze spakowanym namiotem, Harry założył na szyję Horcrux a Hermiona chwyciła ozdobiona koralikami torbę i zniknęli. Zwykła wessanie pochłonęło ich; Stopy Harrego straciły kontakt ze śnieżną ziemią, wtedy uderzył mocno w coś co poczuł jak zamarzniętą ziemię przykrytą liśćmi.
"Gdzie jesteśmy?" spytał, spoglądając dookoła na świeżą masę drzew, gdy Hermiona otworzył ozdobioną koralikami torbę i zacząła wyciągać sznurki namiotu.
"Las Dziekana", powiedziała, "raz rozbiliśmy tutaj obóz z moją mamą i tatą."
Tutaj także śnieg leżał na drzewach wszędzie wokoło i było bardzo zimno, ale przynajmniej zostali ochronieni od wiatru. Spędzili większość dnia wewnątrz namiotu, dookoła ciepłych, jasnych, niebieskich płomieni, w produkowaniu których Hermiona była biegła i które mogły zostać zamknięte i niesione w słoiku. Harry czuł się jak gdyby zdrowiał, wrażenie wzmocnione Hermiony zatroskaniem. Tego popołudnia świeże płatki dryfowały na nich, tak że ich osłonięte schronienie miało świeżą warstwę sypkiego śniegu.
Po dwóch nocach z niewielką ilością snu, zmysły Harrego wydawały się bardziej wyostrzone niż zwykle. Ich ucieczka z doliny Godrika była tak nagła, że Voldemort wydawał się bliżej niż wcześniej, bardziej groźny. Gdy przyszła znowu ciemność, Harry odrzucił ofertę Hermiony, trzymania straży i kazał jej pójść do łóżka. Harry ułożył starą poduszkę przy wyjściu z namiotu i siadł, mając na sobie wszystkie swetry, które posiadał ale mimo to, nadal zziębnięty. Ciemność pogłębiała się z każdą godziną, dopóki nie stała się nieprzenikliwa. Właśnie miał zamiar wyjąć Mapę Huncwotów, żeby popatrzeć na kropkę Ginny's przez chwilę, gdy przypomniał sobie, że to było Boże Narodzenie, dni wolne i że ona wróciła do nory.
Każdy mały ruch wydawał się powiększony w ogromie lasu. Harry wiedział, że musi być pełen żywych stworzeń, ale on wolałby, żeby one pozostały cicho i bez ruchu, żeby mógł oddzielić ich niewinny tupot i czajenie się od hałasów, które mogłyby oznaczać inne, groźne ruchy. Zapamiętał dźwięk płaszcza ślizgający się po martwych liściach wiele lat temu i w pewnej chwili myślał, że usłyszany to znów co wstrząsnęło jego umysłem. Ich ochronne zaklęcia działały przez tygodnie; dlaczego miałyby złamać się teraz? A jednak teraz nie mógł pozbyć się uczucia, że coś było inaczej tego wieczora.
Kilka razy szarpnął się z bolącą szyją ponieważ zasnął, opadając niezgrabnie w stronę
namiotu. Noc osiągnęła taką głębię aksamitnej ciemności, że mógłby zawisnąć w otchłani między znikaniem i pojawianiem. Właśnie trzymał rękę przed twarzą, by zobaczyć, czy widzi jeszcze swoje palce kiedy zdarzyło się to.
Jasne srebrne światło ukazało się dokładnie przed nim, zbliżając sie wśród drzew. Czymkolwiek było, poruszało się bezgłośnie. Światło wydawało się po prostu dryfować do niego...
To coś podskoczyło do jego nóg, głos zamarł mu z gardle. Uniosł rożdzkę Hermiony. Podniosł oczy, i swiatło zaczęło go razic, przedierajac sie przez korony drzew, wciaż sie zbliżając.
Wted, żródło światła wyskoczyło przed drzewa. To był, biało-srebrna łania, jasniejaca i oslepiająca go.Przebyla kilka krokow po ziebi, wciaż w ciszy, nie pozostawiajac zadnych sladów na grubej pokrywie snieznej.Stopniowo kroczyła ku Harry'emu dumnie, z piękną głowa i szerokimi oczyma.
Harry gapił się na stworzenie, zapełniając się powoli zdumieniem, nie przy jego sile ale przez niezrozumiałej znajomości. Odczuwał na co czegał od jego przyjścia, ale zapomniał przed przed momętem, żeby oni mieli się spotkać. Jego impulsywny krzyk do hermniony, który był tak wyraźisty przed momętem,odszedł. On wiedział, miał postawić go na życie (?), co ona przybyła do niego, i tylko niego. Oni przyglądali się sobie przez kilka długich chwil, i potem ona odwróciła się,i odeszła daleko.
"Nie" powiedział, i jego głos złamał się z wyczerpania, "Wróć"
Ona kotynuowała marsz rozmyślnie uderzając o drzewa, i wkrótce blask był smugą przez ich grube czarne kufry.
Przez chwile drżał nizdecydowany. Ostrożnie szumiał, gdyż to mogła być sztuczka, urok, pułapka. Ale instynkt, przytłaczający instynkt, odpowiadał mu że nie była Czarna Magia. Zaczał pogoń.
Sńieg zaskrzypiał pod jego stopą, ale łańia nie wytwarzała żagnego hałasu ponieważ ona przechodziła przez drzewa, dla niej był to drobiazg gdyż była światłem. Prowadziła go glębiej i głebiej w las, i Harry poszedł szybciej, pewny tego kiedy ona zatrzyma się, pozwalała się mu zbliżać do siebie. I potem chiała powiedzieć i głos chiał powiedzieć mu co on potrzebował wiedzieć. Wkońcu się zatrzymała. Zwróciła swoją piękną głowe do niego jeszcze raz, i on przestał biec, pytanie paliło go w środkum ale jak otworzył swoje usta aby zapytać, ona zniknęła. Chcoaż ciemnośc pochłoneła ją, jej obraz pozostawił znak na jego siatkówce. To zaciemniło jego widzenie, rozświetlone kiedy on zamknał powieki, dezorientując go. Teraz zaczał się obawiać: Jej obecność dawała mu bezpieczenstwo.
"Lumos!" wyszeptał, i jego różdżka zapaliła się.
Obraz łanii stopniowo odchodzł z każdym mrugnięciem jego oczu, kiedy tam stał, słuchając odgłosów lasu do odległych łamiań gałęźi, miękkich szelestów śniegu. Miał zostać zaatakowany? Ona miała zaciągnąć go do zasadzki? Ktoś stał dalej i tworzył obraz z świecącej różdżki, czekając na niego? Trzymał różdżke wysoko. Nikt nie pobiegł poza nim, żadnego błysku zielonego swiatła wystrzelonego zza drzewem Dlaczego doprowadziła go do tego miejsca? Coś błyszczało w świetle różdżki i Harry obrócił się, ale wszystko co tam było było małe, zmrożone pole, na czarnym popękanym stawie, błyszczało jak on podniosł swoją różdżke wyżej aby zbadać to.
Posunał się ostrożnie naprzód i patrzył w dół. Łód odbijał jego zniekształcony Cień i światło różdzki, ale głęboko poniżej mętnej szarej substancji o grubości skorupy żółwia. Wielki srebny krzyż. Serce podskoczyło mu do gardła: Zniżył się do kolan przy krawędzi miejsca, i oświetlał różdzką głębie stawu tak wielką ilością swiatła jak to mogło być możliwe. Błyskało w czerownej głębi. Był to miecz z błyszczącymi rubinami w rękojeści. Miecz Gryffindora znajdował się na dole tej kałuży.
Ledwo oddychając, gapił się na to w dole. Jak to możliwe? Jak mogło to przybyć do leśnego stawu, tak blisko miejsca gdzie mieli obóz? Miał pewną ilośc magii zaczerpanej od Hermiony do tego miejsca, albo była to łania wtórego on wziął za patronus, jakiegoś obrońce stawu? Albo miał miecz połozony w stawie po jego przybyciu, precyzyjnie dlatego że oni byli tutaj? w którym przypadku, gdzie była osoba która chciała przekazać to Harremu?
Znowu skierował różdzkę w okolicach drzew i krzewów, szukając ludzkiego zarysu, bez mrugnięcia oka ale nie mógł nic tam zobazcyć. Wszystko jedno, niewielka ilość przekształcila jego podekscytowanie jak zwracał uwagę na miecz położony pod skorupą zamarzniętego stawu.
Wskazał różdżkę na srebrzysty kształt i zamruczał "Accio Miecz"
Nie się nie stało. Nie miał go. Jeżeli to był prosty sposób aby zdobyć miecz na powierzchni, nie w zamarzniętym stawie.
Chodził naokoło lodu, myśląć mocno o ostatnim razie kiedy Miecz sam dostarczył się. Był wtedy w wielkim niebezpieczeństwie i zapytał o pomoc. "Pomóż" wymamrotał ale miecz pozostał w głębinie stawu, obojętnym bez ruchu. Co to było, Harry Zapytał siebie, co Dumbledor powiedział jemu zeszłego razu kiedy wyciągnał Miecz? Tylko prawdziwy Gryffon Mógłby wyciągnąć go z tiary. I Co świadczyło o prawdziwym członku Griffindorru. Cichy głos Wewnątrz głowy Harrego odpowiedział: Śmiałość, energia, i honor umieszcza w Gryffindorze.
Harry przerwał chód i westchnął długo, jego oddech rozproszył się szybko w zamarzniętym powietrzu Nie wiedział co miał robić. Jeżeli był on oczciwy sam ze sobą, to nie wiedział co mogło by przywołać do tegom od momentu kiedy poplamił miecz przez lód.
Spojrzał ponownie na drzewam ale był przekonany że teraz nikt nie zamierza go zaatakować. Oni nie mieli takiej szansy jak szedł przez las, miał wiele możliwości zbadania stawu. Jedyny kłopot w tej sprawie bylo to że znajdował się on nieprzyzwoicie głęboko. Harry zaczął grzebać w torebce, wyrzucając z niej przypadkowe ubrania. Przez chwile wahal sie stojac przed lodowata sadzawka, ale wiedział, że Hermiona zrobiłaby to samo na jego miejscu
Sowy zahuczały, gdy Harry się rozebrał i wtedy poczuł ból związany ze stratą Hedwigi. Drżał na całym ciele, ale nadal ściągał z siebie ubrania, aż w końcu stanął na boso, w samej bieliźnie w śniegu. Położył torbę zawierającą różdżkę, list jego matki, lusterko Syriusza i Zlotego Znicza, po czym wycelowal rozdzka Hermiony na lod.
- Diffindo!
Odłamki lodu rozbiły się w drobny mak. Powierzchnia sadzawki pekla i kawaki ciemnych bryl lodu zakolysaly sie na zwichrzonej wodzie. Podejrzewal, ze sadzawka nie jest gleboka, ale by odzyskac miecz musial zanurzyc sie do samego dna.
Wykonanie zadania byloby duzo latwiejsze gdyby woda byla cieplejsza. Stanal na krawedzi sadzawki i umiescil rozdzke Hermiony na ziemi. W koncu delikatnie zanurzyl kostki w wodzie. Kazda czesc jego ciala wrzasnela w protescie. Gdy zanurzyl sie do ramion powietrze w jego plucach zamarzlo.
Nie mogl sie prawie poruszyc, lodowata woda sparalizowala jego stopy.
Zanurzal sie coraz glebiej, az wreszcie wzial gleboki oddech i trzesac sie skoczyl do wody.
Jego mozg wydawal sie utonac w ciemnej wodzie, kiedy zaczal szukac po omacku miecza. Jego palce zamknely sie dookola rekojesci, a on pociagnal sie w gore.
Wtedy cos zaczelo go dusic wokol szyji. Lancuch medalionu zacisnal sie i powoli ograniczyl jego tchawice.
Harry probowal wyplynac na powierzchnie, ale byl juz po skalistej stronie sadzawki. Bijac, duszac sie, probowal szukac po omacku lancucha, ale jego palce odmawialy posluszenstwa.
Kiedy stracil wszelka nadzieje, ktos poderwal go do gory, w chwili kiedy waz zaatakowal. Czul ulge, kiedy stanal na zimnej posadzke, lapiac powietrza do zmarznietych pluc.
Harry nie mial sily, by uniesc glowei zobaczyc twarz zbawiciela. Wszystko co mogl w tej chwili zrobic to podniesc reke do gardla i zdjac medalion. Wtedy sapiacy glos przemowil.
- Czy --- Ty --- jesteś --- chory?!
Kiedy uslyszal ten glos, poczul nagly przyplyw energi. Stanal tak gwaltownie, ze prawie zatoczyl sie do tylu. Przed nim stal Ron, ubrany, ale przemoczony, trzymajac, miecz Gryffindora w jednej rece i medalion z rozbitym lancuchem w drugiej.
Nie mógł odpowiedzieć: Srebrna łania była niczym, niczym w porównaniu z pojawieniem się Rona; nie mógł w to uwierzyć. Drżąc z zimna, złapał za stos ubrań leżących nieopodal i zaczął je nakładać. Harry spojrzał na rudowłosą twarz Rona. Wydawało mu się, że może już nigdy go nie zobaczyć, tymczasem stał zaledwie kilka stóp od niego. I to on wskoczył do sadzawki, by ratować jego życie:
- To byłeś Ty? - powiedział w końcu Harry, słabym głosem.
- Ach.. tak.. - wybąkał Ron, spoglądając na niego zmieszany
- Ty wyczarowałeś tego patronusa?
- Co? Jasne, że nie! Myślałem, że ty to zrobiłeś!
- Mój patronus jest jeleniem.
- Och tak. Wydawało mi się, że widziałem poroże.
Harry nałożył sakiewkę Hagrida, naciągnął na siebie właściwy sweter, zgiął się by podnieść różdżkę Hermiony i ponownie spojrzał na Rona:
- Co ty tutaj robisz?
Widocznie Ron, spodziewał się, że Harry prędzej czy później zada to pytanie.
- Dobrze, Ja... Ja wróciłem - wypowiadane słowa z trudem przedzierały się przez jego gardło - Jeśli, oczywiście nadal mnie chcecie.
Harry nie mógł w to uwierzyć. Ron był tutaj.. Wrócił.. Uratował jego życie.
Ron popatrzył w dół na jego dłonie. Wydawał się zaskoczony gdy zobaczył co w nich trzyma.

Znalazłes go? - zapytał raczej niepotrzebnie, spogladając na ozdobiony rubinami miecz.
- Tak - powiedział Harry - Ale nadal nie rozumiem. Jak się tutaj dostałeś? Jak nas znalazłeś?
- To długa historia - powiedział Ron - szukałem Ciebie przez wiele godzin. To przecież ogromny las, co nie? Pomyślałem, że prześpie się pod drzewem i poczekam aż zaświta i mnie znajdziecie.
- Nie zauważyłeś kogoś innego?
- Nie - powiedział Ron - Ja..
Ale zawahał się, zerkając na dwa drzewa rosnące kilka jardów od nich.
- Zauważyłem jak coś tam się porusza, i wówczas pobiegłem do sadzawki, bo pomyślałem, że tam jesteście i... hey!
Harry już pędził do miejsca, które wskazał Ron. Dwa dęby rosły blisko siebie, wąska szpara między nimi była na oko długości kilku cali. Było to idealne miejsce do rozglądani się w terenie. Było również pewnego rodzaju schronienie, bo drzewa mogłyby ich zasłonić. Ziemia dookoła korzeni była zaśnieżona, ale Harry nie zobaczył na niej żadnych odcisków stóp.
Wrócił z powrotem do Rona, nadal trzymając miecz i Horkruksa

"Coś tam?" spytał Ron.
"Żaden" powiedział Harry.
"Jak miecz znalazł się w tym jeziorze?"
"Ktoś, kto rzucił Patronusa musiał go tam położyć."
Obaj patrzyli na ozdobny srebrny miecz, jego rubinową rękojeść błyskającą w świetle od różdżki Hermiony.
"Liczysz, że to jest ten prawdziwy?" spytał Ron.
Horkruks nadal huśtał się w ręku Rona. Medalion wykrzywiał się nieznacznie. Harry wiedział, że medalion w środku jest znów podniecony. Wyczuł obecność miecza i wolał zabić Harry'ego niż pozwolić, by znajdował się w jego posiadaniu. Nie było czasu na długie dyskusje; Teraz trzeba było zniszczyć medalion raz na zawsze. Harry spojrzał wokoło, wysoko trzymając różdżkę Hermiony i zobaczył odpowiednie miejsce: płaskawą skałę leżącą w cieniu drzewa platanu.
"Chodź tam," powiedział. Usunął śnieg ze skały i wyciągnął rękę po Horkruksa. Ron podał mu miecz, jednakże, Harry potrząsnął głową.
"Nie, Ty powinieneś to zrobić."
"Ja?" spytał wstrząśnięty Ron, "Dlaczego?"
"Ponieważ wyjąłeś miecz z jeziora. Myślę, że to jest Tobie przeznaczone."
On nie był rodzajem albo hojny. Wiedział, że Ron miał władać mieczem. Dumbledore przynajmniej nauczył Harry'ego o pewnych rodzajach magii, władzy incalculabe pewnych czynów.
" Gdy będę otwierać medalion," powiedział Harry, " zadźgasz go. W porządku?"
"Ponieważ cokolwiek tam jest będzie walczyć. Kawałek Riddle'a w pamiętniku próbował mnie zabić."
"Jak chcesz to otworzyć?" spytał przerażony Ron.
"Będę prosił medalion, by się otworzył używając Parseltongue," powiedział Harry.
Odpowiedź przychodziła mu bardzo szybko, jak gdyby od dawna nosił to w sercu. Być może jego ostatnie spotkanie z Naginim spowodowało, iż wiedział co ma robić. Spojrzał na wężowate S wyłożone obok świecących zielonych kamieni. Nie trudno było dostrzec węża zwiniętego na zimnej skale.
"Nie!" powiedział Ron. "Nie, nie otwieraj tego! Mówię poważnie!!"
"Dlaczego nie?" spytał Harry. "Pozbądźmy się po wielu miesiącach tej przeklętej rzeczy"
"Ponieważ ta rzecz jest dla mnie groźna!" powiedział Ron, cofając od medalionu wyłożonego na skale.
"Nie mogę się tym posługiwać! Nie usprawiedliwiam się, Harry, dlaczego taki byłem, ale to dotyka mnie gorzej niż dotknęło ciebie czy Hermionę, nie myślałem racjonalnie. Sprawił, że wszystko stało się gorsze. Nie mogę tego wyjaśnić. Kiedy go zdjąłem wszystko wróciło do normy, odzyskałem sprawność umysłu! Nie mogę zrobić tego, Harry!"
Wrócił, ciągnąc miecz i kręcąc głową.
"Możesz to zrobić," powiedział Harry. "możesz!" Właśnie dostałeś miecz, i wiem, że sądzi, że go użyjesz. Proszę, tylko pozbądź się tego, Ron."
Dźwięk jego imienia wydawał się zachować jak bodziec. Ron cofnięty od skały przełknął ślinę, nadal ciężko dysząc przez długi nos.
"Powiedz mi kiedy," zarechotał. "Na trzy," powiedział Harry, oglądając medalion przez zwężone oczy.
Koncentrował się na literze S, wyobrażając sobie węża, kiedy zawartości medalionu grzechotały jak złapany w pułapkę cockmatch. It would have been easy to pity it, except that the cut around Harry's neck still burned.
"Raz..., dwa..., trzy... Otwieraj"
Ostatnie słowo przybylo z syknieciem i warknięciem, złote zamknięcie medalionu otworzyło się szeroko z lekkim klinięciem. Za oboma szklanymi powłokami wewnątrz widniały ciemne i piekne oczy Toma Riddla zanim staly sie szkarlatne i przeszywające.
-Uderz, powiedział Harry, trzymając medallion twardo na skale. Ron podniósł miecz: Oko zaczęlo się szaleńczo kręcić, Harry przycisnął medalion mocniej, wyobraził sobie krew lejącą się z pustych okien. Potem głos wydobył się z Horukrusa.
-Ja widziałem Twoje serce, jest moje."
-Nie słuchaj tego!" Powiedział ostro Harry. "Uderz!"
-Ja widziałem twoje sny , Ronaldzie Weasleyu, i widzialem twoje lęki. Widziałem wszystkie twoje marzenia I wszystkie twoje leki
-Uderz!" Krzyknął Harry, jego głos odbił się echem od otaczającyh drzew, ostrze miecza zadrżało , Ron spojrzał prosto w oko Ridlla.
-Zawsze najmniej kochany, przez matke, która pożądała córki. . . Teraz najmniej kochany, przez dziewczyne, która wolała twojego przyjaciela . . . Zawsze popierają lepszego, wiecznie przysłoniety. . ."
"Ron, uderz, teraz!" wrzasnął Harry: czul drganie medalionu pod swoim uciskiem ,I starch przed tym co nadchodzi. Ron podniósl miecz wyzej, oko Riddler17;a blysnęlo szkarłatem. Poza szklanymi powlokami, poza okiem, rosly dwie groteskowe bańki, znieksztalcone glowy Harrego I Hermiony.
Ron krzyknął zszokowany i zaczął sie odsuwac od figur, wyłaniających się z medalionu najpierw popiersia, potem talie I nogi, dopoki stali w medalionie obok siebie wyglądali jak drzewa ze wspolnym korzeniem, zaczeli poruszac sie nad Ronem i prawdziwym Harrym, Który oderwał swoje palece od medalionu pnieważ ten zaczał się palic.
"Ron!" krzyknąl, ale the Riddle-Harry przemawaił teraz glosem Voldemorta, Ron spojrzał, zahipnotyzowany, w jego twarz.
"Dlaczego wróciles?My bylismy lepsi bez ciebie, szczęsliwsi bez ciebie, zadowoleni z twojej nieobecnosci.... Śmiejemy sie z twojej glupoty, twojego tchórzostwa, twoich przypuszczen--"
"Przypuszczenie!" echo Riddle-Hermiony, która była piekniejsza I bardziej straszliwa od prawdziwej Hermiony: Poruszała sie I rechotała przed Ronem, który patrzy przerażony, juz po uderzeniu, miecz wisiał u jego boku. "Kto moglby patrzec na ciebie, kto kiedykolwiek patrzyl na ciebie, gdy byles obok Harryr17;ego Pottera? Co ty takiego zrobiles, w porownaniu z Wybrancem? Kim ty jestes, w porównaniu z Chłopcem Który Przeżył?"
"Ron, uderz, uderz!" krzyczał Harry, ale Ron stał jak wmurowany. Jego oczy rozszerzyly sie, Riddle-Harry I Riddle-Hermiona odbijaly sie w nich, ich włosy wirowały jak płomienie, oczy swiecily na czerwono, głosy wznosily się w strasznym duecie.

-Twoja matka to przyznała - szydził Riddle-Harry , podczas gdy Riddle-Hermiona drwiła- to, ze ona wolałaby mnie za syan, cieszyłaby sie z tej zamiany...
-Kto by go wolał, która kobiera by cie wzięła, jestes niczym, niczymm niczym dla niej, nuciła Riddle-Hermiona, rozciagneła sie jak wąż, i oplotła sie wokół Riddle-Harry'ego., zwijajac go w coraz większym uścisku. Ich usta sie spotkały.
Na ziemi przed nimi, twarz Rona była pełna cierpienia. Podniósł miecz do góry, ręce mu sie trzęsły.

-Zrób to, Ron!- wzrzeszczał Harry
Ron spojrzał na niego, i harry pomysłałm ze zobaczył błysk szkarłatu w jego oczach.
-Ron..?
Miecz płysnał, machnał.Harryego odrzuciło z drogi, dał się słyszec błysk metalu, i długi, ostry krzyk.Harry obrócił się dookoła, ślizgając się na sniegu z rozdza gotową do obrony, ale nie było z kim walczyć/
Dziwbna werskja jegi i Hermiony zniknęła. Był tylko Ron, stojący tam z mieczem, który trzymał w ręce, patrząc w dół na roztrzaskane pozostałości medalionu na spłaszczonej skale.
Powoliu, harry powrócił do niego, kompletnie nie wiedząc co powiedzieć, albo co zrobić. Ron szybko oddychał, Jego oczy nie były juz czerwone, ale naturalnie niebieskie, byly rowniez mokre. Harry nachylił sie, udawajac ze tego nie widzi, i podniósł zniszczony Horkruks. Ron otworzył okienko: Nie bylo juz sladu po oczach Riddle'a, a pomlamiona jedwabista sciereczka z medalionu dymiła się nieznacznie./ Cos co żyło w Horkruksie, znikneło, torturujac Rona w gescie rozpaczy. Miecz zadzwonił, kiedy Ron go upuścił. Upadł na kolana, z głowa spuszczona w ramiona. Uznał za dobry znak to, ze Ron go nie wyrzucił.
-Po tym jak odszedłes- powiedział cichym głosem, szczesliwy, ze twarz Rona była zakryta-Ona płakała przez tydzien. Moze nawet dłużej, tylko nie chciała żebym to widział. było wiele nocy, przez które wogóle nie rozmawialiśmy. Odkad odzszedłes....
Nie mogł dokończyc. teraz Ron znów był tutaj, i Harry zrozumiał, jak wiele go ta nieobecnos kosztowała.
-Ona jest jak siostra- podniósł sie - Kocham ja jak siostrę i licze, ze ona mysli o mnie tak samo. Zawsze tak było. Myslałem ze wiedziałeś.
Ron nie odpowiedział, ale odwrócił twarz od Harry'ego, wysmarkał nos w chustke.. harry wstał, i odszukał plecak Rona wiele metrów dalej. Poczuł ile przebiegł Ron, aby uratowac harry'ego przed utonieciem. Włożył go na swoje plecy i wrocił do Rona, który wstał, kiedy Harry sie pojawił, z oczami nabiegniętymi krwia ale jednoczesnie juz spokojny.
-Przepraszam - powiedział cichym głosem. -Przeoraszam, ze odszedłem. Wiem ze byłem...
Rozejrzał sie wokół w ciemnosci, jakby miał nadzieję, ze kolejne słowo wyjdzie z miego.
Odwaliłes dzis kawał dobrej roboty.-powiedział Harry.-Zdobyłeś miecz. Zniszczyłeś Horkruksa. Uratowałeś mi życie.
-To czyni mnie lepszym niz byłem.-wymamrotał Ron.
-Wydarzenia takie jak to, zawsze brzmia lepiej niz w rzeczywistosci było.-powiedział harry.-Od lat próbuje ci to uzmysłowic.
Jednocześnie podeszli do siebie i uściskali się. Harry chwicił mocno wciąż przemoczone plecy kurtki Rona.
-A teraz-powiedział Harry, kiedy juz sie rozdzielili- wszystko co musimy zrobic, to z powrotem znaleźć namiot.
Ale nie było to trudne. Podróz przez ciemny las z łania wydawała się być bardzo długa, ale droga z powrotem z Ronem, zdawała sie zajać o wiele mniej czasu. Harry nie mogł sie doczekać, aby obudzić Hermionę, i z lekka dozą ekscytacji wkroczył do namiotu.Ron pozostał nieco z tyłu.
Wspaniale było poczuc to ciepło w namiocie,po wydarzeniach z sadzawki i lasu. jedynym oświetleniem były migotajace dzwoneczki z kuli na podłodze. Hermiona była pograżona we śnie, skulona pod kocami, i nie poruszyła się, dopóki Harry nie wymówił kilka razy jej imienia.
-Hermiono!
Poruszyła sie, a następnie szybko wstała, , odsunęła włosy z twarzy.
-Co sie dzieje?Harry? Wszystko w porzadku?
-W porzadku, wszystko w porządku.Lepiej niz w porządku, czuję się świetnie. Ktos tu jest.
-Co masz na myśli? Kto...?
Zobaczyła Rona, który stal tam, trzymał miecz i ociekał na wyniszczony dywan. Harry cofnał sie na zacieniony róg, ześlizgnął z siebie plecak Rona i usiłował zlać sie z płótnem. Hermiona zeszła ze swojego łóżka i podeszła, jakby lunatykujac do Rona, z oczami skierowanymi na jego twarz. Zatrzymała się tuz przed nim, usta miala lekko otwarte, natomiast oczy szeroko.
Ron posłał jej nieprzekonujacy, pełen nadzieji usmiech, i poniósł do połowy swoje ręce.
Hermiona rzuciła się ku iemu, i zaczeła bic go po kazdym calu jego ciała, który mogła dosiegnąć
"Oj.. ojej, ał!Co sie...? Hermiono, AŁ!!!.
-Jestes.....ogromnym....dupkiem....Ronaldzie... Weasley.
Kazde słowo zaakcentowała jednym ciosem; Ron odsunłą sie, łapiąc się za głowę, a Hermiona dodała.
-wróciłes...tutaj ...po...tygodniach....tygodnach....och, gdzie moja różdzka?
Była gotowa wyrwac ja Harry'emu siłą, ale on zareagował instyktownie
-Protego!
Niewidzialna tarcza pojawiła sie pomiedzy Ronem a Hermioną. Jej siła odrzuciła ich na podłogęOdsuwając włodsy z ust, znów wstała.
-Hermiono!- powiedzial Harry "Uspokój..."
"Nie uspokoję się! - krzyczała. Niegdy wcześniej nie widział jej wyprowadzonej z równowagi tak jak teraz. Wyglądała jak opętana.- Oddaj moja rozdzkę!Oddaj mi ja!
-Hermiono, czy mogłabyś...?
-Nie mów mi co mam robić, Harry Potterze!-piszczała- Ani sie waż! Daj mi ja teraz! Ty też!.
Wskazała na Rona oskarżajacym spojrzeniem. To było jak przeklenstwo, a Harry nie mógł winic Rona za cofnięcie sie o kilka kroków.
-Wiem - powiedział Ron -Hermiono, przepraszam, jest mi naprawdę bardzo przy -"
-Och, przepraszasz!
Roześmiała się wysokim niekontrolowanym głosem; Ron obdarzył Harry'ego błagalnym spojrzeniem, ale ten tylko wykrzywił się w geście bezradności.
-Wróciłeś po wielu tygodniach - tygodniach! - i myślisz, że wszystko będzie w porządku, jeśli powiesz "przepraszam"?
-A co jeszcze mogę powiedzieć? wykrzyczał Ron.
-Och, nie mam pojęcia!- wrzasnęła Hermiona z wyraźnym sarkazmem. - Rusz głową, Ron, to nie powinno zająć ci więcej niż kilka sekund -
-Hermiono-, wtrącił Harry, który uznał to za uderzenie poniżej pasa - on właśnie mnie uratował -
-Nie ważne !- wrzasnęła -Nie ważne, co teraz zrobił! Przez te tygodnie mogliśmy zginąć więcej razy, niż sobie wyobraża -
- Wiedziałem, że żyjecie! ryknął Ron, przekrzykując ją po raz pierwszy tego dnia i podchodząc tak blisko, jak tylko pozwalało mu Zaklęcie Tarczy - O Harrym mówi się cały czas w Proroku, szukają cię wszędzie. Wszystkie te plotki i chore rewelacje - wiedziałem, że, jeśli zginiecie, usłyszę o tym... Nie macie pojęcia, przez co przeszedłem-
- Przez co przeszedłeś?
Jej głos nie był już tak ostry, ale Hermiona osiągnęła poziom oburzenia, które odebrało jej chwilowo mowę, więc Ron wykorzystał okazję.
-Chciałem wrócić już chwile po tym, jak się deportowałem, ale wylądowałem u Brygady Porywaczy i nie miałem jak wrócić!

-Brygady jakiej? spytał Harry, kiedy Hermiona opadła na krzesło, krzyżując ręce i nogi tak mocno, iż wydawało się, że rozplątanie ich może jej zająć kilka lat. -Porywaczy - powiedział Ron. -Oni są wszędzie - są gangami, próbującymi zarobić złoto przez schwytanie czarodziejów z mogolskich rodzin i zdrajców krwi. Ministerstwo przyznaje im nagrodę za każd**o schwytanego. Byłem sam i wyglądałem, jak chłopak w wieku szkolnym; byli naprawdę podekscytowani, bo myśleli, że jestem ukrywającym się czarodziejem z mugolskiej rodziny. Musiałem działać szybko, żeby uniknąć wizyty w ministerstwie . -Co im powiedziałeś? -Powiedziałem, że jestem Stan Shunpike. To pierwsza osoba, która przyszła mi na myśl. -I uwierzyli? -Nie byli zbyt bystrzy. Jeden z nich był na pewno spokrewniony z trollem, poznałem po zapachu... - Ron zerknął na Hermione, pełen nadziei, że mogłaby zmięknąć dzięki tej drobnej dawce humoru, ale wyraz jej twarzy pozostał kamienny. - W każdym razie, mieli mały dylemat, czy jestem Stanem, czy nie. Zaczęli się kłócić. Jeśli mam być szczery, to było to trochę żałosne, ale ich - bądź, co bądź - było pięcioro, a ja byłem sam. W dodatku zabrali mi różdżkę. Wtedy dwóch z nich zaczęło się bić, co rozproszyło uwagę innych. Uderzyłem tego, który mnie pilnował w brzuch, zabrałem jego różdżkę, rozbroiłem innych i deportowałem się. Niestety, to ostatnie nie do końca mi wyszło. Znów mnie rozszczepiło - Ron podniósł prawą rękę, by pokazać dwa brakujące paznokcie: Hermione podniosła zimno brwi - i wróciłem z powrotem do lasu. Kiedy wróciłem brzegiem rzeki do miejsca, gdzie stał nasz namiot... was już nie było.
-Ojej, co ujmująca historia - powiedziała Hermiona wysokim tonem, którego używała, kiedy chciała kogoś zranić -Musiałeś być po prostu przerażony. W międzyczasie, my, udaliśmy się do Doliny Godryka i, pomyślmy, co się tam zdarzyło, Harry? Och tak, Pojawił się wąż Sam-Wiesz-Kogo i prawie nas zabił, a później wpadł też Sam-Wiesz-Kto we własnej osobie, mijając nas dosłownie o kilka sekund.
- Co? - powiedział Ron, spoglądając, to na nią, to na Harry'ego, ale Hermiona zignorowała go.
- Wyobraź sobie stracone paznokcie, Harry! To naprawde wyraza nasze cierpienie, nieprawdaz?
- Hermiono,- powiedział po cichu Harry,
- Ron właśnie uratował mi życie. - Hermiona wydawała się go jednak nie słuchać.
- Pomimo tego, jest coś, co chciałabym wiedzieć - powiedziała, a jej wzrok utkwił na śladach stóp powyżej głowy Rona.
- W jaki sposób nas znalazłeś? To ważne. Musimy wiedzieć, żeby się upewnić, że nie odwiedzi nas kogoś, kogo byśmy nie chcieli widzieć.
Ron zaświecił w nią, a następnie wyjął z kieszeni dżinsów mały srebrny przedmiot.
- To. - powiedział.
Musiała spojrzeć na Rona aby zobaczyć, to, co im pokazał.
- Deluminator? - spytała, so zaskoczona, ze nie wyglasda na zmarznietego..
- To nie tylko zapala i gasi światła, - powiedział Ron. - nie wiem, jak to działa, ani co się wówczas stało i dlaczego to nie zdarzało się wcześniej, skoro chciałem wrócić odkąd tylko odszedłem. Ale kiedy wcześnie rano w Boża Narodzenie słuchałem radia usłyszałem ... Usłyszałem ciebie.
Spojrzał na Hermionę.
- Usłyszałeś mnie w radiu? - spytała niedowierzając.
- Nie, usłyszałem twój głos wychodzący z mojej kieszeni. - ponownie wziął do ręki Deluminator, - wychodził z tego.
- I co dokładnie powiedziałam? - spytała Hermiona, jej głos był mieszanką ciekawości i sceptycyzmu.
- Moje imię. - Ron - I powiedziałaś... coś o różdżce....
Twarz Hermiony przybrała purpurowy odcień. Harry pamiętał to doskonale: Imię Rona zostało powiedziane na głos, pierwszy raz od dnia, w którym odszedł. Hermiona wypowiedziała je, podczas gdy rozmawiali o naprawie różdżki Harry'ego.
- Więc wyjąłem go, - podążał dalej Ron, spoglądając na Deluminator. - i wyglądał tak samo, jak zawsze, a nie jakoś dziwnie czy coś.
- Ale ja byłem pewny, że cię usłyszałem, więc nacisnąłem na niego. I pogasły światła w moim pokoju, ale natychmiast ukazało się inne światło za oknem.
Ron podniósł pustą rękę i wskazał przed siebie, jego oczy natomiast skupiły się na czymś, czego ani Harry, ani Hermiona nie mogli zobaczyć.
- To było kuliste, niebieskawe i pulsowało, tak samo jak świci Świstoklik, kiedy się obracasz, rozumiesz?
- Taa - powiedzieli równocześnie Harry i Hermiona.
- Wiedziałem, że to jest to - powiedział ron. - zabrałem moje rzeczy i spakowałęm się. Następnie założyłem plecak i wyszedłem do ogrodu. Niewelka kulka światła unosiła się tam, i czekała na mnie i kiedy wyszedłem lekko podskakiwała. Podążyłem za nią za szopę (ew. budę, zajezdnię, wiatę, hangar, wozownie) i wtedy... no więc... to weszło we mnie.
- Przepraszam? - rzekł Harry, pewny, że nie usłyszał poprawnie.
- Tak jakby zatopiło się we mnie - powiedział Ron ilustrując przemieszczenie palcem wskazującym. - Wymierzyło w moją klatkę piersiową (ew. płuca) i przeszło na wylot. To było tutaj - wskazał punkt, w pobliżu serca - Czułem to, było gorące. I kiedy było we mnie, wiedziałem, że dobrze zrobiłem. Wiedziałem, że to zabierze mnie, tam gdzie muszę iść. A więc, deportowałem się i wylądowałem na zboczu wzniesienia. Wszędzie był śnieg...
- Byliśmy tam. - Powiedział Harry - Spędziliśmy tam dwie noce i drugiej nocy, myślałem, że usłyszałem, jak ktoś porusza się dookoła nas w ciemności i woła.
- Taa - no cóż, to mogłem być ja, - Powiedział Ron. - W każdym razie, wasze zaklęcia ochronne działają, ponieważ nie mogłem was zobaczyć, ani usłyszeć. Jednak byłem pewny, że jesteście, gdzieś w pobliżu, dlatego wziąłem śpiwór z mojej torby i czekałem, aż ktoś, z was się pojawi. Myślałem, że będziecie widoczni podczas pakowania namiotu.
- Właściwie to nie byliśmy - powiedziała Hermiona - Ukrywaliśmy się pod peleryną niewidką, dla większego bezpieczeństwa. I spakowaliśmy się naprawdę wcześnie, ponieważ, jak Harry powiedział, słyszeliśmy kogoś niezdarnego.
-Coż, stałem cały dzień na wzgórzu - mówił Ron-Miałem nadzieje, że się pojawicie. Ale kiedy zaczęło się zciemniać, wiedziałem, ze juz was nie spotkam, wiec kliknałme w Wygaszacz jeszce raz, niebieskie swiatło pojawilo się i wskoczyło we mnie. Aportowałem sie i pojawiłem się w tych lasach. Nadal was nie widziałem, wiec miałem tylko nadzieje, ze pokazecie się w końcu, i Harry sie pojawił. Ale wcześniej oczywiscie, zobaczylismy zajaca.
- Co zobaczyliście? - powiedziała ostro Hermiona.
Wyjaśnili co się stalo, opowiedzilei historię i srebrnym zajacy, o mieczu uwiezionym w jeziorku. Hermiona patrzyła to na jednego, to na drugiego, koncentrujac się, aby nie zapomniec o splecionych rękach.
-Ale to musiał byc Patronus!- powiedziała- Nie zauważyliscie przpadkiem kto go wyczarował? Nie widzieliście nikogo? I on zaprowadził was do miecza! Nie moge w to uwierzyc!Co się potem stało?
Ron wyjasnił , jak zobaczył Harry;'ego wskakujacego do jeziora , i czekał, az wypłynie z powrotem na powierzchnię, jak zauważył ze cos poszło ni tak, zanurkował, i uratował Harry'ego, a potem wrócił po miecz. Dotarł do momentu otwarcia medalionu, zawahał się , a Harry mu przerwał
-...i Ron pchnął go mieczem"
-I ... i on zniknął?Tak po prostu?" pisneła
-Więc... więc on wrzasnął- powiedział harry zerkajac na Rona - Prosze.
Rzucił jej medalion na kolana. Ostroznie podniosła go i przyjrzała sie podziurawionemu miejscu.
Harry uznał, ze juz mozna to zrobic beziecznie, usunał Zaklecie Tarczy machnięciem rozdzka Hermiony.
-Czy nie powiedziałes teraz, ze uciekłes złodziejom dzięki zapasowej rożdzce?
-Co?- powiedział Ron, który obserwował Hermione przyglądająca sie medalionowi."Oh..tak"
-Pociągnął klamre swojego plecaka i wyciągnął krótkąciemną różdzkę z jej przegródki -Proszę, zawsze sadziłem ze dobrze jest miej zapasowa przy sobie.
-Masz racje-powiedział Harry, wycciagajac swoją rękę- Moja została zniszczona.
-Żrtujesz? powiedział Ron, ale w tym momencie Hermiona uklekłam znów miala bystra twarz,
Hermiona położyła pokonany Horkruks do zdobionej paciorkami torby, nastepnie znów wspieła się na swoje łóżko i usadowiła się na nim bez słowa.
Ron podał Harry'emu nową rozdzkę.
-Taka, jak się spodziewałem" -mruknął Harry
-Tak..- powiedział Ron - Mogła byc gorsza. Pamiętasz tamte ptaki, które na mnie wysłała?
-nadal o nic nie zapomniałam powiedziała Hermiona sennym głosem zza kocy, a Harry zobaczył Rona, smiejącego sie niznacznie, kedy wyjmował swoją pidzame z plecaka


Rozdział 20 - Xenophilius Lovegood

Harry w sumie nie spodziewał się, że złość Hermiony zmniejszy się przez noc, dlatego nie był też zaskoczony, kiedy komunikowała się głownie przez złowrogie spojrzenia i ciszę. Ron dostawał odpowiedź przez utrzymanie nienaturalnie ponurego zachowania w jego obecności jako przejawu żalu. Tak naprawdę, kiedy cała trójka była razem, Harry czuł się jako jedyny nieosierocony przy niezbyt licznie zgromadzonym pogrzebie. Jednakże podczas tamtych niewielu momentów, które Ron spędzał jedynie z Harrym (zbierając wodę i szukając podszycia pod grzyby?) stawał się bezwstydnie wesoły.
- Ktoś nam pomógł - ciągle powtarzał - Ktoś wysłał tą łanie, ktoś jest po naszej stronie, jeden z horkruksów mniej i koniec!
Podparci przez zniszczenie medalionu, przeszli do rozważania kolejnych możliwych ulokowań horkruksów, chociaż mówili o tym już tyle razy. Harry podchodził do wszystkiego optymistycznie, był pewien, że po pierwszym nastąpią kolejne osiągnięcia. Nawet dąsy Hermiony nie mogły zniszczyć jego pogodnego nastroju. Nagły podskok ich szczęścia, widok tajemniczej zapłaty, odzyskanie miecza Gryffindora, a ponad tym wszystkim powrót Rona, tak uszczęśliwiły Harrego, że nie mógł powstrzymać się od uśmiechu na ustach. Późnym popołudniem Harry i Ron ponownie uniknęli towarzystwa obrażonej Hermiony i pod pretekstem oczyszczania żywopłotów z nieistniejących jeżyn udali się na wymianę najnowszych wieści. Harry w końcu się zdecydował żeby powiedzieć Ronowi całą prawdę o wędrówkach z Hermioną, łącznie z opowieścią o tym co stało się w Dolinie Godrika. Ron natomiast mówił o wszystkim czego się dowiedział więcej o świecie czarodziejów podczas swojej nieobecności.
- ... a jak się dowiedziałeś o Tabu? - zapytał Harry'ego po omówieniu wszystkich desperackich zamachów na mugoli, od których wymigiwało się Ministerstwo.
- O czym?
- Ty i Hermiona przestaliście wymawiać imię Sam-Wiesz-Kogo.
- O tak, wiem. To tylko zły nawyk w który wpadliśmy. Nadal nie mam problemów z mówieniem na niego Volde...
- Nie! - wrzasnął Ron powodując że Harry wylądował w żywopłocie, a Hermiona ( z nosem w książkach przy wejściu do namiotu) spojrzała na nich spode łba.
- Przepraszam - powiedział Ron wyciągając Harrego z krzaków. -... Ale imię to jest teraz zabronione, oni w ten sposób łapią ludzi. Wypowiedzenie jego imienia łamie zaklęcia ochronne, powoduje jakiś rodzaj magicznego nieładu. Właśnie w ten sposób znaleźli nas na ulicy Tottenhama.
- Dlatego, że użyliśmy jego imienia?
- Dokładnie! W ten sposób mu pomagasz. Tylko ludzie, którzy nie boją się spotkania z Sam-Wiesz-Kim, jak Dumbledore, odpuścili sobie to. Teraz jest nałożone na to Tabu, każdy kto wypowie to imię staje się tropem - szybki i łatwy sposób na odnalezienie członków Zakonu. Niemalże złapano Kingsley'a.
- Żartujesz?
- No tak, grupa Śmierciożerców otoczyła go, ale Bill powiedział, że znalazł drogę wyjścia. On teraz jest na wędrówce, tak jak my. Ron podrapał się końcówką różdzki po podbródki z zamyśleniem
- Ty! A nie myslisz, że Kinglsey mógł wysłać tą łanię?
- Jego patronus jest rysiem, widzieliśmy go na ślubie, nie pamiętasz?
- A no tak... Odsunęli się o kawałek dalej wzdłuż żywopłotu, tak żeby być dalej od namiotu i Hermiony.
- Harry, a nie uważasz... nie myślisz, że to mógł być Dumbledore?
- Dumbledore? Niby jak? Ron wyglądał na trochę zawstydzonego, ale powiedział ściszonym głosem: - No Dumbledore... łania. Pomyślałem...- Ron spoglądał na Harrego kątem oka - No przecież on miał ostatnio prawdziwy miecz, czyż nie? Harry nie śmiał się z Rona, ponieważ rozumiał zbyt dobrze tęsknote za pomocą Dumbledore'a. Pomysł, żeby Dumbledore zdecydował się wrócić, obserwować ich, był niezwykle przyjemny. Harry potrząsnął przecząco głową.
- Dumbledore nie żyje. - powiedział - Widziałem jak to się stało, widziałem jego ciało. On zdecydowanie odszedł. A poza tym jego patronus był feniksem, a nie łanią.
- Patronus może się zmienić, czyz nie? Ten należący do Tonks się zmienił...
- Tak, ale gdyby Dumbledore był żywy dlaczego by się nie pokazał? Dlaczego po prostu nie dał by nam tego miecza?
- Pomyśl - powiedział Ron - Może z tego samego powodu z jakiego nie dał ci go kiedy żył? Z tego samego powodu dla którego dał ci starego znicza, a Hermionie bajki dla dzieci?
- Czyli dlaczego? - odrzekł Harry, odwracając się do Rona z wyrazem twarzy naciskającym na odpowiedź.
- No nie wiem - powiedział Ron - Czasem myślałem, że on się śmieje... albo... albo chce żeby to było po prostu trudniejsze, ale teraz już tak nie myślę, nigdy więcej. On wiedział co robi dając mi Deliminator, czyż nie? On dobrze.. - uszy Rona zrobiły się momentalnie czerwone - Musiał wiedzieć, że odejdę od ciebie...
- Nie - Harry go poprawił - on musiał wiedzieć, że zawsze będziesz chciał do mnie wrócić. Ron spojrzał wdzięcznie, ale jednocześnie z zakłopotaniem. Częściowo żeby zmienić temat, Harry powiedział:
- Skoro mówimy o Dumbledore'u, słyszałeś co napisała o nim Skeeter?
- Oh, tak - powiedział w końcu Ron - ludzie całkiem dużo o tym mówią. Oczywiście gdyby rzeczy miały się inaczej to byłaby sensacja, Dumbledore przyjaźnił się z Grindelwald'em, ale to teraz tylko powód do śmiechu, dla ludzi, którzy go nie lubili i zimny kubeł na głowę dla tych, którzy myśleli, że był tak dobrym człowiekiem. Sam w sumie nie wiem czy to tylko plotka... On był wtedy bardzo młody...
- W naszym wieku - powiedział Harry unikając wzroku Hermiony. Coś w jego głowie nakazało mu pozostawić temat w spokoju. Duży pająk usiadł na środku pajęczyny, a Harry wycelował w niego różdżką, którą dał mu Ron zeszłej nocy, a którą Hermiona miała od czasów przystąpienia do egzaminów.
- Engorgio. Pająk zatrząsł się, zadrżał na swojej sieci. Harry spróbował jeszcze raz. Tym razem pająk z lekka urósł.
- Skończ z tym - powiedział Ron ostro - Przepraszam, że powiedziałem, że Dumbledore był młody, w porządku? Harry zapomniał, że Ron boi się pająków.
- Przepraszam. Reducio. Pająk nie zmniejszył się. Harry poruszył różdzką. Każde mniej dokładnie wypowiedziane słowo, powodowało, że wydawało mu się że różdżka jest mniej potężna niż ta z feniksa. Nowa zdawała się być intruzem, tak jakby miał czyjąś rękę przyszytą do swojego ramienia.
- Wystarczy, że nad tym popracujesz - powiedziała Hermiona, która zbliżyła się do nich bezgłośnie od tyłu i stojąc obserwowała jak Harry próbuje powiększyć i usunąć pająka. - To tylko kwestia wprawy. Wiedział dlaczego tak bardzo chciała żeby wszystko było w porządku. Ciągle czuła się winna złamania jego różdżki. Zaproponował jej, że może wziąć jego różdżkę, jeżeli myśli, że to nie robi różnicy, a on w zamian weźmie jej. Pojawiła się możliwość aby znowu wszyscy razem byli przyjaciółmi, ale kiedy Ron posłał jej delikatny uśmiech wyprostowała się niemal majestatycznie i usiadła ponownie przed książką. Wszyscy troje wrócili do namiotu dopiero kiedy zrobiło się ciemno, a Harry wziął pierwszy dyżur na czatach. Siedząc przy wejściu próbował swoją różdżką spowodować aby małe kamyczki się uniosły, ale magia nadal wydawała się mniej potężna niż działo się to wcześniej. Hermiona leżała na swoim łóżku i czytała, a Ron, po kilku ukradkowych spojrzeniach w jej kierunku, wziął małe bezprzewodowe radio ze swojego plecaka
i próbował je nastawić.
- Tu jest taki program - powiedział do Harry'ego ściszonym głosem - Który mówi o wydarzeniach tak jak jest naprawdę. Pozostałe albo są po stronie Sam-Wiesz-Kogo, albo słuchają się Ministerstwa, ale ten jeden...poczekaj aż to usłyszysz. Jest świetny.Tylko, że nie mogą nadawać każdej nocy, musza ciągle zmieniać lokację, na wypadek gdyby zostali namierzeni. No i potrzebujemy hasła żeby go nastawić. Problemem jest to, że zapomniałem ostatniego... Ron zabębnił w czubek radia swoją różdżką mamrocząc przypadkowe słowa. Rzucił Hermionie kilka przybitych spojrzeń, obawiając się wybuchu gniewu, ale ona udawała, że go nie widzi. Przez około dziesięć minut Ron pukał i bębnił, Hermiona przerzucała kartki, a Harry ćwiczył operowanie nową różdżką. W końcu Hermiona zeszła ze swojego łóżka. Ron przestał pukać.
- Jeżeli ci to przeszkadza to zaraz przestanę - powiedział Hermionie nerwowo. Dziewczyna nawet nie zareagowała, ale zbliżyła się do Harrego.
- Musimy porozmawiać - powiedziała. Spojrzał książkę, którą wciąż trzymała w dłoni. To było "Życie i Kłamstwa Albusa Dubledore'a".
- Tak? - powiedział z lękiem w głosie. Przeleciało mu przez myśl, że jest tam rozdział o nim. Nie był pewien czy chce słyszeć o jego znajomości z Dubledorem. Jednak słowa Hermiony były dla niego zupełnym zaskoczeniem.
- Chce iśc i zobaczyć się z Xenophilusem Lovegood. Gapił się na nią z niedowierzaniem. - Przepraszam, co?
- Xenophilus Lovegood, ojciec Luny. Chcę iść i z nim porozmawiać.
- Eee? Ale dlaczego? Wzięła głęboki oddech i powiedziała:
- To jest ten znak! Znak z opowieści barda Beedle. Spójrz na to! Rzuciła swoje wydanie "Życia i Kłamstw Albusa Dumbledore'a" pod nos i pokazała oryginalne zdjęcie listu, który napisał Dumbledore do Grindelwald'a, jego cienkim, pochyłym pismem. Harry nie chciał mieć zupełnej pewności, że to słowa Dubledore'a, że nie sa wymysłem Rity. - Podpis - powiedziała Hermiona - Tylko popatrz na ten podpis. Posłuchał jej. Przez chwilę nie miał pojęcia o czym ona mówi, ale, patrząc uważniej na cel ze swoją zaświeconą różdżką, zauważył że Dubledore zastąpił "A" z wyrazu "Albus" przez malutką wersję trójkątnego znaku barda Beedle.
- Ee? Co jest? - zapytał Ron niepewnie, ale Hermiona przytłumiła go swoim wzrokiem i odwróciła się do Harrego.
- On ciągle się ukazuje, czyż nie? - powiedziała. - Wiem, że Wiktor powiedział, że to znak Grindelward'a, ale on był definitywnie na tym starym grobie w Dolinie Godrika, a daty na nim były dużo starsze niż pojawienie się na świecie Grindewald'a. A teraz to! Nie możemy zapytać Grindewald'a ani Dubledore'a co to znaczy. Ba! Nawet nie wiemy czy Grindewald ciągle żyje. Ale możemy zapytać się o to pana Lovegood, w końcu miał ten znak na ślubie. Jestem pewna, że to jest ważne, Harry. Harry nie odpowiedział natychmiast. Patrzył na jej zaciętą, ochoczą twarz a później na otaczającą ich ciemność i myślał. Po długiej pauzie powiedział: - Hermiona, nie potrzebujemy żadnej Doliny Godrika. Rozmawialiśmy już o tym i...
- Ale to ciągle się pojawia. Dumbledore dał mi egzemplarz "Opowieści barda Beedle", skąd wiesz, że nie powinniśmy dowiedzieć się czegoś o tym znaku?
- Znowu to samo! - Harry czuł się lekko zirytowany - Ciągle przekonujemy siebie nawzajem, że Dumbledore zostawił nam jakieś sekrety i wskazówki.
- Dulminator okazał się całkiem użyteczny - powiedział Ron - Myślę, że Hermiona ma rację. Powinniśmy iśc i zobaczyć się z tym Lovegood'em. Harry rzucił mu ponure spojrzenie.Był prawie pewien, że to poparcie dla Hermiony ma niewiele wspólnego z pragnieniem poznania tajemnicy trójkątnego runu.
- To nie może być jak Dolina Godrika - dodał Ron - Lovegood jest po naszej stronie, Harry, "Żongler" pisze o tobie tylko dobre rzeczy, wszystko żeby ci pomóc.
- Jestem pewna, że to ważne - powiedziała Hermiona zupełnie poważnie. - A czy nie wydaje ci się, że gdyby tak było naprawdę, Dumbledore powidział by mi o tym przed śmiercią?
- Może...A może to jest coś czego musisz dowiedzieć się samodzielnie. - wycedziła Hermiona.
- Taak. - powiedzial Ron - To ma sens.
- Nie. To nie ma. - powiedziała ostrym tonem Hermiona - Ale ciągle myślę, że powinniśmy porozmawiac z tym Lovegoodem. Symbol który łączy Dumbledore'a, Grindewald'a i Dolinę Godrika? Harry, jestem pewna, że musimy wiedzieć o nim wszystko!
- Też myślę, że powinniśmy na to postawić - odparł Ron - Mogą być korzyści z zobaczenia się z Lovegood'em. Jego ręce wyleciały w powietrze przed Hermioną. Jej usta zadrżały podejrzliwie kiedy się podniosła.
- Jesteś przegłosowny, wybacz - powiedział Ron i klepnął Harry'ego po plecach.
- Dobra - odrzekł Harry na wpół zadziwiony, na wpół zirytowany. - Ale kiedy tylko porozmawiamy z tym Lovegoodem zabierzemy się w końcu do szukania reszty horkruksów, zgadzacie się? A gdzie u diabła mieszka ten Lovegood? Ktoś z was wie?
- Tak, niedaleko mnie - powiedział Ron - Nie do końca wiem gdzie, ale Mama i Tata zawsze wskazywali na wzgórza kiedy o nim wspominali. Nie będzie trudno go znaleźć. Kiedy Hermiona wróciła do swojego łóżka, Harry zniżył głos.
- Zgodziłeś się po to żeby spróbować czy żeby być z nią w dobrych stosunkach?
- Na wojnie i w miłości wszystko jest dozwolone. - powiedział Ron z zadowoleniem. - Ale trochę i tego i tego. Zastanów się - to ferie świąteczne, Luna będzie w domu. Mieli cudowny widok na wioskę Świętego Catchopole z wietrznego zbocza. Ich punkt obserwacji umieszczony był wysoko, dlatego wioska wyglądała jak kolekcja domków dla lalek w ukośnych promieniach słońca wyglądającego zza chmur. Zatrzymali się na minutę lub dwie i dłońmi robiąc cień nad oczami przyjzeli się Norze, wszyscy mogli sobie wyobrazić krzewy i drzewa z sadu, które pozwalały ukryć ochronę małego domku przed oczami mugoli.
- To dziwaczne, być tutaj blisko i nie mieć zamiaru odwiedzić domu - powiedział Ron
- No tak, ale nie tak dziwne, kiedy dopiero co się tu było, prawda? Byłeś tutaj na święta Bożego Narodzenia - powiedziała Hermiona oschle.
- Nie byłem w Norze! - odparł Ron śmiejąc się ironicznie - Czy naprawdę myślisz, że poszedłbym tam i powiedział im wszystkim, że odszedłem od was? No tak, George i Fred byliby tym zachwyceni. A Ginny? Pełna zrozumienia.
- No to gdzie byłeś wtedy? - zapytała zaskoczona Hermiona.
- W nowym domu Billa i Fleur. Mały dworek na wsi. Bill zawsze był dla mnie jakiś taki bardziej ludzki. To...to nie zrobiło na nim wrażenia, kiedy powiedziałem mu co zrobiłem, ale nie wypytywał się. Wiedział, że jest mi naprawdę przykro. Nikt z reszty rodziny nie wie, że tam byłem. Bill powiedział mamie, że nie przyjechali do Nory na święta, ponieważ chcieli je spędzić tylko w swoim towarzystwie. No wiesz, pierwsze święta kiedy są małżeństwem. No i Fleur też nic na to nie mówiła... Wiesz jak nie cierpi Celestyny Werbeck i "Kociołka pełnego miłości". Ron odwrócił się plecami do Nory.
- Dobra, spróbujmy tędy - powiedział i zaczął ich prowadzić po szczycie wzdłuż wzgórza. Szli kilka godzin, Harry, przez nakłoniony przez Hermionę, ukryty pod peleryną niewidką. Grupa niskich wzgórz wydawała się być niezamieszkana, oprócz jednego małego pagórka, który był jakby opuszczony.
- Myślisz, że to należy do nich i po prostu wyjechali na święta Bożego Narodzenia? - powiedziała Hermiona zaglądając przez okno na gustowną kuchnię. Ron parsknął.
- Posłuchaj, mam przeczucie, że wiedziałabyś kto tam mieszka, gdybyś spojrzała przez okno Lovegood'ów. Spójrzmy na resztę wzgórz. Transformowali się kilka mil dalej na północ.
- Aha! - krzyknął Ron, kiedy wiatr potargał ich włosy i ubrania. Skierował się ku górze, wzdłuż szczytu na którym się pojawili, gdzie najbardziej dziwnie wyglądający dom różowił się, a duży szary walec z strasznym księżycem wisiał za nim w popołudniowym niebie.
- To musi być dom Luny. Kto jeszcze zamieszkałby w takim miejscu? To wygląda jak wielki gawron!
- To nie ma nic wspólnego z ptakiem - spoglądając na dom powiedziała Hermiona
- Mówiłem o szachowej wieży - dodał Ron - dla ciebie to będzie zamek. [ tutaj jest gra słów - rook = wieża z szachów i gawron, nie wiedziałam jak sobie z tym poradzić] Ron miał najdłuższe nogi więc on pierwszy osiągnął szczyt wzgórza. Kiedy Harry i Hermiona również dotarli na miejsce sapiąc i dysząc, zobaczyli go uśmiechającego się szeroko.
- Tak, to ich dom - powiedział Ron - Tylko popatrzcie. Trzy ręcznie namalowane znaki były przyczepione do bramy. Pierwszy oznajmiał REDAKTOR "ŻONGLERA" X.LOVEGOOD drugi, WEŹ SWOJĄ WŁASNĄ JEMIOŁĘ trzeci, TRZYMAJ SIĘ Z DALEKA OD ŚLIWEK. Brama zatrzeszczała kiedy tylko ją otworzyli. Zygzakowata ścieżka zaprowadziła ich do frontowych drzwi porośniętych przez różnorodne rośliny, w tym rzodkiewki, które Luna nosiła czasem jako kolczyki. Harry pomyślał, że rozpoznał roślinę Snargaluff i wziął bardzo głeboki oddech. Dwa stare drzewa jabłkowe kołysały się przy wietrze, ciężkie od czerwonych owoców wielkości jagód i bujnych koron z drobnej jemioły, przy drzwiach domu, będać niejako wartownikami. Malutka sowa z lekko spłaszczoną głową przyglądała się im uważnie z jednej z gałęzi.
- Będzie lepiej jak zdejmiesz pelerynę niewidkę - powiedziała Hermiona - To tobie chce pomóc Lovegood, nie nam. Zrobił tak jak mu poradziła, dał jej pelerynę żeby schowała ja do podręcznej torby. Hermiona zapukała trzy razy w czarne drzwi, które były nabite żelaznymi gwoździami i miały kołatkę w kształcie orła. Upłynęło zaledwie dziesięć sekund kiedy drzwi się otworzyły, a w nich stanął Xenophilius Lovegood bez butów i w czymś co wydawało się być piżamą. Jego długie, białe włosy były brudne i nieułożone. Xenophilius był zdecydowanie ubrany elegancko na weselu Bill'a i Fleur w porównaniu do tego stroju.
- Co? Co jest? Kim jesteście? Czego chcecie? - powiedział swoim wysokim marudnym głosem spoglądając najpiew na Hermionę, później na Rona, a w końcu na Harry'ego, a jego usta otwotrzyły się i uformowały w komiczne "O".
- Dzień dobry Panie Lovegood - powiedział Harry wyciągając swoją ręke - Jestem Harry, Harry Potter. Xenophilius nie uścisnął jego ręki, ale jego oko, które nie było skierowane na wewnętrzną cześć nosa, spojrzało na bliznę na czole Harry'ego.
- Czy będzie miał Pan coś przeciwko jeżeli wejdziemy do środka? - zapytał Harry - Jest coś o co chcielibyśmy Pana zapytać.
- Ja...ja nie jestem pewien czy to możliwe. - westchnął Xenophilius, przełknął ślinę i rozejrzał się po ogrodzie. - To dla mnie szok...No...Naprawde nie wiem czy to możliwe.
- To zajmie Panu chwilkę. - powiedział Harry lekko rozczarowany przez to niezbyt miłe przyjęcie.
- A, jeżeli tak to w porządku. Wchodźcie, szybko. Szybko! Ledwie przekroczyli próg kiedy Xenophlius zatrzasnął drzwi za nimi. Stali teraz w najdziwniejszej kuchni jaką Harry kiedykolwiek widział. Pomieszczenie było idealnie okrągłe, tak że Harry czuł się jakby był w gigantycznym kociołku. Wszystko było dopasowane do kształtu ścian - piec, zlew, szafki - a wszystko to było pomalowane w kwiatki, owady, ptaki na różne świetliste kolory. Harry pomyślał, że rozpoznał styl Luny. Efekt tego wszystkiego w małym pomieszczeniu był istnie przygniatający. Na środku podłogi wspinały się na kolejne piętra spiralne, żelazne schody. Harry zastanawiał się co może teraz robić Luna, kiedy usłyszał dziwne odgłosy.
- Mogliście wybrać lepszą porę - powiedział Xenophilius nadal czując się niekomfortowo i pokazał im drogę. Kolejny pokój wydawał się być kombinacją salonu i pokoju do pracy, a ponadto był jeszcze bardziej zaśmiecony niż kuchnia. Z małego pomieszczenia, niczym Pokój Życzeń, zamienił się w labirynt z różnych ukrytych obiektów. Każdą wolną przestrzeń zapełniały stosy papierów. Malutkie modele stworzeń których Harry nie rozpoznawał, wszystkie trzepoczące skrzydełkami lub szczekające szczękami, zwieszały z sufitu. Luny tam nie było. Rzeczą, która robiła ten hałas było coś drewnianego. Wyglądało jak dziwaczny wynik połączenia ławki do pracy oraz szuflad, ale po chwili Harry wydedukował, że jest to starodawna drukarka, gdyż wyrzucała z siebie "Żonglera".
- Pr

Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group