Kathrine |
Wysłany: Sob 21:18, 15 Wrz 2007 Temat postu: Rozdział 35-36 |
|
Rozdział 35 - King's Cross
Leżał twarzą ku ziemi, wsłuchany w ciszę. Był całkowicie sam. Nikt nie patrzał. Nikogo innego tam nie było. Nie był do końca pewien, czy on sam tam był.
W dłuższą chwilę potem, a może bez jakiegokolwiek upływu czasu, dotarło do niego, że musi istnieć, musi być czymś więcej niż nieucieleśnioną myślą, ponieważ leżał, z pewnością leżał na jakiejś powierzchni. Zatem miał zmysł dotyku i to coś, na czym leżał, istniało także.
Prawie tak szybko, jak doszedł do tego wniosku, Harry stał się świadomy tego, że był nagi. Był przekonany o swej całkowitej samotności - nie martwiło go to jednak, ale delikatnie ciekawiło. Zastanawiał się, czy tak jak czuje, byłby w stanie widzieć. W chwili, gdy je otworzył, odkrył, że miał oczy.
Leżąc w jasnej mgle, tym niemniej nie była to mgła, której kiedykolwiek wcześniej doświadczył. Jego otoczenie nie było zakryte, przez mgliste opary; właściwie to mgliste opary nie uformowały się jeszcze w otoczenie. Podłoga, na której leżał wydawała się być biała, ani ciepła ani zimna, ale po prostu była, płaskie, czyste coś, na czym można być.
Usiadł. Jego ciało wydawało się nietknięte. Dotknął swojej twarzy. Nie nosił już więcej okularów.
Wtedy hałas dosięgnął go przez nie uformowaną nicość, która go otaczała: małe, miękkie bębnienie, które trzepotało, wymachiwało, i walczyło. To był żałosny hałas, a jednak odrobinkę niestosowny. Miał niemiłe wrażenie, że podsłuchiwał coś ukradkowego, karygodnego.
Po raz pierwszy, chciał być ubrany.
Ledwo, co życzenie uformowało się w jego głowie, a już szaty pojawiły się w niewielkiej odległości. Wziął je i nałożył na siebie. Były miękkie, czyste i ciepłe. To było nadzwyczajne jak się pojawiły, tak po prostu, w chwili, gdy ich zechciał.
Wstał rozglądając się wkoło. Był w jakimś wielkim Pokoju Życzeń? Im dłużej patrzał, tym więcej było do oglądania. Wielki, kopułowaty, szklany dach błyszczał wysoko ponad nim w blasku słońca. Być może był to pałac. Wszystko było wyciszone i spokojne z wyjątkiem tych dziwnych bębniących i skowyczących hałasów, pochodzący z miejsca gdzieś tuż obok we mgle.
Harry obrócił się spokojnie w miejscu a jego otoczenie wydawało się kształtować przed jego oczami. Szeroko otwarta przestrzeń, jasna i czysta, sala o wiele większa niż Wielka Sala z tym jasnym, kopułowatym, szklanym sklepieniem. Była całkiem pusta. Był tam jedyną osobą, z wyjątkiem - Odrzuciło go . Zauważył rzecz, która była źródłem hałasów. Miała kształt małego, nagiego dziecka, zwiniętego na ziemi, jego skóra nieosłonięta i szorstka, obdarta i leżało trzęsące się pod siedzeniem, gdzie ostało zostawione, niechciane, wystawione na widok, walczące o oddech.
Bał się go. Przypuszczał, że było małe i kruche i ranne, nie chciał jednak zbliżyć się do niego. Tym niemniej posuwał się powoli bliżej, gotowy by odskoczyć w każdej chwili. Wkrótce stał na tyle blisko, by je dotknąć, jednakże nie mógł się przemóc by to uczynić. Czuł się jak tchórz. Wiedział, że powinien był je pocieszyć, ale odpychało go.
"Nie możesz pomóc."
Okręcił się wkoło. Albus Dumbledore zmierzał ku niemu, wesoły i wyprostowany, noszący powłóczyste szaty w odcieniu błękitu północy.
"Harry." Rozłożył swoje ramiona szeroko, a jego ręce były obydwie całe i białe i nienaruszone. "Wspaniały chłopcze." "Odważny, odważny człowieku. Przejdźmy się."
Oszołomiony, Harry podążył za Dumbledore’m, który oddalał się wielkimi krokami od miejsca, gdzie obdarte dziecko leżało skowycząc, prowadząc go do dwóch siedzeń, których Harry wcześniej nie zauważył, usytuowanych w pewnej odległości pod tym wysokim, skrzącym się sklepieniem. Dumbledore usiadł na jednym z nich, a Harry opadł na drugie, patrząc na twarz swego starego dyrektora. Długie srebrne włosy Dumbledore'a i broda, przenikliwe błękitne oczy za połówkami okularów, zakrzywiony nos: wszystko było takim, jakim go zapamiętał. Ale jednak...
"Ale ty jesteś martwy," powiedział Harry.
"Ależ oczywiście," powiedział rzeczowo Dumbledore.
"Więc... ja też jestem martwy?"
"Ach," powiedział Dumbledore, uśmiechając się coraz szerzej." To jest pytanie, nieprawdaż? Ogólnie biorąc, drogi chłopcze, myślę że nie."
Patrzeli na siebie, staruszek ciągle był rozpromieniony.
"Nie?" powtórzył Harry.
"Nie" powiedział Dumbledore.
"Ale..." Harry podniósł swą rękę instynktownie w kierunku blizny o kształcie błyskawicy. Wydawało się, że nie ma jej tam. "Ale ja powinienem był umrzeć - nie broniłem się! Pozwoliłem mu zabić mnie!"
"A to," powiedział Dumbledore, "jak sądzę, zmieniło postać rzeczy."
Radość wydawała się emanować z Dumbledore’a jak światło; jak ogień: Harry nigdy nie widział człowieka tak całkowicie, tak ewidentnie usatysfakcjonowanego.
"Wyjaśnij," powiedział Harry.
"Ale ty już wiesz," powiedział Dumbledore. Zakręcił młynka kciukami.
"Pozwoliłem mu zabić mnie," powiedział Harry. "Czyż nie?"
"Ależ tak" powiedział Dumbledore, przytakując głową "No dalej!"
"Tak, więc część jego duszy, która była we mnie..." Dumbledore ciągle przytakiwał głową coraz bardziej entuzjastycznie, zachęcając Harryego dalej, szerokim uśmiechem zachęty na jego twarzy.
"...zginęła?"
"Ależ tak! powiedział Dumbledore. "Tak, zniszczył ją. Twoja dusza jest cała, i całkowicie twoja własna, Harry."
"Ale wtedy..."
Harry zadrżał ponad barkiem, gdzie małe, okaleczone stworzenie drżało pod krzesłem.
"Co to jest, Profesorze?"
"Coś, co jest poza zasięgiem pomocy nas dwojga." powiedział Dumbledore.
"Ale jeśli Voldemort użył Klątwy Uśmiercającej," Harry zaczął ponownie, "a nikt nie umarł tym razem za mnie - jak mogę być żywy?"
"Myślę, że wiesz," powiedział Dumbledore "Cofnij się myślami. Pamiętasz co w swej ignorancji zrobił, w swej chciwości i okrucieństwie."
Harry myślał. Pozwolił swemu spojrzeniu nieść się po otoczeniu. Jeśli to był w rzeczy samej pałac, w którym siedzieli, był dziwny, z krzesłami poustawianymi w małe rzędy i kawałkami poręczy tu i tam, i ciągle, on i Dumbledore i oszołomione stworzenie pod krzesłem byli tam jedynymi istotami. Wtedy odpowiedź z łatwością pojawiła się na jego ustach, bez wysiłku.
"Wziął moją krew," powiedział Harry.
"Dokładnie!" powiedział Dumbledore. "Wziął twoją krew i odbudował za jej pomocą swe żywe ciało! Twoja krew w jego żyłach, Harry, ochrona Lily wewnątrz was dwóch! On [thethered] związał cię z życiem, dopóki sam żyje!"
"Ja żyję... jeśli on żyje? Ale myślałem... myślałem że to miałoby na odwrót! Myślałem, że obydwoje musimy umrzeć? Czy to jest to samo?"
Był rozproszony skowytem i bębnieniem dręczonego stworzenia za nimi i spojrzał w tył na nie jeszcze raz.
"Jesteś pewien, że nie możemy nic zrobić?"
"Żadna pomoc nie jest możliwa."
"Więc wyjaśnij więcej," powiedział Harry a Dumbledore się uśmiechnął.
"Byłeś siódmym Horcrux'em Harry, Horcrux’em, którego nigdy nie zamierzał zrobić. Uczynił swoją duszę tak niestabilną, że rozpadła się na części, gdy dopuścił się tych aktów niewypowiedzianego zła, morderstwa twoich rodziców, usiłowania zabicia dziecka. Ale to, co uciekło z tego pokoju, było czymś mniej niż wiedział. Zostawił coś więcej niż swoje ciało za sobą. Zostawił część siebie zatrzaśniętą w tobie, niedoszłej ofierze, która przetrwała.
"A jego wiedza pozostała żałośnie niepełna, Harry! Tego, czego Voldemort nie cenił, nie fatygował się pojąć. O skrzatach domowych i opowieściach dziecięcych, miłości, lojalności i niewinności Voldemort nic nie wiedział i nic nie rozumiał. Nic. Tego, że wszystkie mają moc wykraczającą poza jego własną, moc poza zasięgiem jakiejkolwiek magii, to prawda, której nigdy uchwycił.
"Wziął twoją krew wierząc, że go wzmocni. Wziął do swego ciała malutką część czaru, który twoja matka złożyła na tobie, gdy za ciebie zmarła. Jego ciało utrzymuje przy życiu jej ofiarę, a dopóki ten czar trwa, tak i ty trwasz i trwa ostatnia nadzieja dla samego Voldemort’a."
Dumbledore uśmiechnął się do Harryego, a Harry patrzał na niego.
"A Pan wiedział? Pan wiedział - od samego początku?"
„Zgadywałem. Ale moje przypuszczenia zazwyczaj były dobre." powiedział radośnie Dumbledore, i siedzieli w ciszy, przez czas, który wydawał się długą chwilą, podczas gdy stworzenie za nimi kontynuowała skowyczenie i bębnienie.
"Jest jeszcze coś,” powiedział Harry. "Jest jeszcze co jest związane z tym. Dlaczego moja różdżka złamała tę, którą pożyczył?"
"Co do tego nie mam pewności."
"Zgadnij więc" powiedział Harry a Dumbledore się zaśmiał.
"Jedno co musisz zrozumieć Harry, to jest to, że ty i Lord Voldemort odbyliście razem podróż do wymiarów magii przedtem nieznanych i niezbadanych. Ale sądzę, że mogło się zdarzyć tak, a jest to bezprecedensowe, i żaden wytwórca różdżek, jak sądzę, nie mógł tego przewidzieć i wyjaśnić Voldemort’owi.
"Nieumyślne, jak wiesz, Lord Voldemort podwoił więź miedzy wami, gdy powrócił do ludzkiej formy. Część jego duszy była ciągle przywiązana do twojej, i myśląc, by się wzmocnić przyjął część ofiary twej matki do wnętrza siebie. Gdyby mógł zrozumieć jak osobista i straszna była moc tej ofiary, prawdopodobnie, nie ośmieliłby się dotknąć twojej krwi. ...Ale gdyby był to w stanie zrozumieć, nie byłby Lordem Voldemort’em, i nie mógłby przenigdy mordować.
"Wzmacniając te podwójne połączenia, związał wasze przeznaczenia ściślej niż kiedykolwiek w historii dwóch czarodziejów było tak mocno połączonych, Voldemort posunął się do zaatakowania ciebie przy pomocy różdżki, która dzieliła rdzeń z twoją. I zdarzyło się teraz coś bardzo dziwnego, jak wiemy. Rdzenie zareagowały w sposób, którego Lord Voldemort, nie wiedząc, że twoja różdżka jest bliźniaczą do jego, nie mógł przewidzieć.
"Był bardziej przestraszony niż ty byłeś tamtej nocy Harry. Zaakceptowałeś, nawet jeśli było to pod przymusem, możliwość śmierci, coś czego Lord Voldemort nigdy nie był w stanie uczynić. Twoja odwaga wygrała, twoja różdżka wzięła górę nad jego. A robiąc to, wydarzyło się coś między tymi różdżkami, coś co stanowiło odbicie więzi między ich panami.
"Uważam że twoja różdżka tej nocy, jakby powiedzieć, wchłonęła w siebie cząstkę mocy i właściwości różdżki Voldemort’a. A więc twoja różdżka rozpoznała go, kiedy ścigał cię, rozpoznała człowieka który był jednocześnie krewnym i śmiertelnym wrogiem i zwróciła część jego własnej magii przeciwko niemu, magii o wiele potężniejszej niż Lucjusza różdżka kiedykolwiek dokonywała. Twoja różdżka zawiera teraz moc twojej ogromnej odwagi i śmiertelnej zręczności Voldemort’a: Jaką szansę ten biedny kijek Lucjusza Malfoy'a miał to znieść?"
"Ale jeśli moja różdżka była tak potężna, jak do tego doszło, że Hermiona była zdolna ją złamać?" zapytał Harry.
"Mój drogi chłopcze, jej niewiarygodne efekty były skierowane tylko wobec Voldemort’a, który manipulował tak nierozważnie najgłębszymi prawami magii. Tylko przeciwko niemu była ta różdżka niespotykanie potężna. W przeciwnym razie była to różdżka jak każda inna.. jakkolwiek, jestem pewien, jedna z dobrych." zakończył Dumbledore życzliwie.
Harry siedział pogrążony w myślach przez dłuższy czas, a być może były to sekundy. Było bardzo trudno, być pewnym, co do takich rzeczy jak czas, tutaj.
"Zabił mnie twoją różdżką"
"Nie powiodło mu się zabicie ciebie moją różdżką." Poprawił Dumbledore Harryego "Sadze, że możemy się zgodzić, że nie jesteś martwy, bądź co bądź oczywiście" dodał, jak gdyby się obawiał, że był nieuprzejmy, "Nie umniejszam twoich cierpień, które, jestem tego, pewien były srogie."
"W tej chwili czuję się jednak wspaniale, bądź co bądź" powiedział Harry, patrząc w dół na swe czyste, nieskazitelne ręce. "Gdzie właściwie jesteśmy?"
"W zasadzie zamierzałem spytać o to ciebie" powiedział Dumbledore, patrząc wkoło. "Twoim zdaniem, gdzie jesteśmy?"
Dopóki Dumbledore nie spytał Harry nie wiedział. Teraz jednak, odkrył, że miał gotową odpowiedź do udzielenia.
"To wygląda," powiedział powoli "Jak stacja King’s Cross. Poza tym, że jest o wiele czystsza i bardziej pusta, i nie ma na tyle daleko, jak mogę dostrzec pociągów'.
"Stacja King's Cross!" chichotał, nie mogąc się powstrzymać, Dumbledore. Wielki Boże, naprawdę?"
"A twoim zdaniem gdzie jesteśmy? spytał chary lekko defensywnie.
"Mój drogi chłopcze, nie mam pojęcia. To jest jak to mówią twoja sztuka."
Harry nie miał pojęcia co to znaczy; Dumbledore doprowadzał go do wściekłości. Błyskał na niego oczami ze złości, wtedy przypomniał sobie o wiele bardziej pilne pytanie, niż to o ich obecne położenie.
"Śmiertelne Relikwie" powiedział, i był zadowolony widząc jak słowa zmazały uśmiech z twarzy Dumbledore’a.
"Ach, tak" powiedział. Wyglądał nawet na trochę zmartwionego.
"A więc?"
Po raz pierwszy odkąd Harry spotkał Dumbledore’a wyglądał on gorzej niż starzec, o wiele gorzej. Wyglądał ulotnie, jak mały chłopiec złapany na rozrabianiu.
"Czy możesz mi wybaczyć?” powiedział "Czy możesz mi wybaczyć, że ci nie zaufałem? Że ci nie powiedziałem? Harry, obawiałem się tylko, że zawiódłbyś tak, jak ja zawiodłem. Lękałem się tylko, że popełniłbyś moje błędy. Błagam cię o przebaczenie Harry. Wiedziałem już od pewnego czasu, że jesteś lepszym człowiekiem."
"O czym ty mówisz?" zapytał Harry, zaskoczony tonem Dumbledore'a, nagłymi łzami w jego oczach.
"Relikwie, Relikwie" mruczał Dumbledore "Marzenie desperata!"
"Ale one są prawdziwe!"
"Prawdziwe i groźne i są przynętą dla głupców," powiedział Dumbledore. "A ja byłem takim głupcem. Ale ty wiesz nieprawdaż? Nie mam już wobec ciebie więcej sekretów. Ty wiesz."
"Co wiem?"
Dumbledore zwrócił całe swe ciało w kierunku Harryego, a łzy ciągle błyszczały w błyskotliwie genialnych oczach.
"Pan śmierci, Harry, pan Śmierci! Czy ostatecznie byłem lepszy niż Voldemort?"
"Oczywiście że byłeś" powiedział Harry. "Oczywiście - jak możesz o to pytać? Nigdy nie zabiłeś, jeśli mogłeś tego uniknąć!"
„Prawda, prawda, a był jak dziecko szukające wsparcia "Mimo to zbyt usilnie dążyłem do przezwyciężenia śmierci Harry."
"Nie w taki sposób, jak on to zrobił" powiedział Harry. Po tym całym zdenerwowaniu na Dumbledore’a, jakże dziwne było siedzieć tutaj, pod wysokim, sklepionym zadaszeniem i bronić Dumbledore’a przed nim samym "Relikwie nie Horcrux’y"
"Relikwie" wymruczał Dumbledore "nie Horcrux’y. Dokładnie."
Nastąpiła przerwa. Stworzenie za nimi skowyczało, ale Harry nie rozglądał się już dłużej.
"Grindelwald szukał ich także?" zapytał.
Dumbledore zamknął swe oczy na chwilę i przytaknął głową.
"To była rzecz, ponad wszystkie inne, która przyciągnęła nas do siebie" powiedział cicho. "Dwóch bystrych, przebiegłych chłopców, dzielących obsesję. Chciał pójść do Doliny Godric’a, co zapewne zgadłeś, z powodu grobu Ignotusa Peverell’a. Chciał przeszukać miejsce gdzie zginął trzeci z braci."
"A więc o prawda?" zapytał Harry "Wszystko? Bracia Peverell -"
"-byli trzema braćmi z opowieści" powiedział Dumbledore, przytakując głową "Ależ oczywiście, tak sądzę. Czy spotkali Śmierć na samotnej drodze... sądzę, że bardziej prawdopodobnie bracia Peverell byli po prostu utalentowani, niebezpieczni czarodzieje, którzy osiągnęli sukces w tworzeniu tych potężnych przedmiotów. Opowieść o nich, jako Regaliach samej Śmierci wydaje się dla mnie być pewną legendą, która mogła zapoczątkować takie kreacje wokół." 376
"Płaszcz jak już wiesz, podróżował przez wieki, z ojca na syna, matki na córkę, wprost do ostatniego żyjącego potomka Ignotusa, który tak jak Ignotus urodził się w wiosce w Dolinie Godric’a.
Dumbledore uśmiechnął się do Harryego.
"Ja?"
"Ty. Zgadłeś. Wiem, czemu Płaszcz był w moim posiadaniu w tę noc, gdy zmarli twoi rodzice. James pokazał mi go kilka dni wcześniej. Wyjaśniał wiele z jego nie wykrytego rozrabiania w szkole! Ledwie uwierzyłem w to, co widziałem. Poprosiłem o pożyczenie go, by go zbadać. Minęło sporo czasu odkąd zrezygnowałem z marzenia o zjednoczeniu Relikwii, ale nie mogłem się oprzeć, nie mogłem nie przyjrzeć się bliżej.. Był to Płaszcz, jakiego wcześniej nie widziałem, niezmiernie stary, idealny pod każdym względem... i wtedy zginął twój ojciec, i ja miałem nareszcie dwie relikwie, wszystkie dla siebie!"
Jego ton był nieznośnie gorzki.
"Płaszcz nie pomógłby im przetrwać, bądź co bądź" Powiedział szybko Harry.
"Voldemort wiedział gdzie byli moja mama i tata. Płaszcz nie uczyniłby ich odpornymi na klątwę"
"prawda" westchnął Dumbledore "Prawda."
Harry czekał, ale Dumbledore nie mówił, więc zachęcił go.
"Tak więc poddałeś się w szukaniu relikwii, gdy wtem ujrzałeś płaszcz?'
"Oh tak," powiedział słabo Dumbledore. Wydawało się, że zmusza się, by napotkać oczy Harryego. "Wiesz, co się stało. Wiesz. Nie możesz pogardzać mną bardziej niż ja sam sobą pogardzam."
"Ale ja Panem nie pogardzam -"
"A więc powinieneś" powiedział Dumbledore. Wziął głęboki oddech. "Znasz sekret słabego zdrowia mojej siostry, co te Mugole zrobiły, czym się stała. Wiesz jak mój biedny ojciec dążył do zemsty, i zapłacił cenę, umierając w Azkabanie. Wiesz jak moja matka poświęciła swe życie opiece nad Arianą.
"Czułem się urażony, Harry".
Dumbledore stwierdził to bez ogródek, zimno. Patrzał teraz ponad czubkiem głowy Harryego w dal.
"Zostałem obdarowany, byłem genialny. Chciałem uciec. Chciałem błyszczeć. Chciałem chwały.
"Nie zrozum mnie źle" powiedział i ból przeszył jego twarz tak, iż wyglądał znowu wiekowo. "Kochałem ich, kochałem rodziców, kochałem brata i siostrę, ale byłem egoistyczny Harry, bardziej egoistyczny niż ty, który jesteś wybitnie bezinteresowną osobą, jaką sobie można wyobrazić.
"Tak wiec, kiedy moja mam zmarła, i został pozostawiony z odpowiedzialnością za skrzywdzoną siostrę i krnąbrnego brata, wróciłem do swej wioski w gniewie i rozgoryczeniu. Uwięziony i niepotrzebny, myślałem! I wtedy oczywiście, on się pojawił...."
Dumbledore spojrzał znowu bezpośrednio w oczy Harryego.
"Grindelwald. Nie jesteś sobie w stanie wyobrazić jak jego pomysły usidliły mnie, Harry, zapaliły się we mnie. Mugole zmuszeni do uległości. Triumfujący czarodzieje. Grindelwald i ja, wspaniali młodzi przywódcy rewolucji.
"Ach miałem kilka skrupułów. Uspokajałem swe sumienie pustymi słowami. To byłoby wszystko dla większego dobra, i każda uczyniona krzywda mogłaby być odpłacona stukrotnie ku pożytkowi czarodziejów. Czy wiedziałem, w głębi swego serca, czym Gellert Grindelwald był? Myślę, że tak, ale przymknąłem oczy. Gdyby plany, które opracowywaliśmy ziściłyby się, wszystkie moje marzenia zostałyby spełnione.
"A jako serce naszych planów, Śmiertelne Relikwie! Jakże one go fascynowały, jakże fascynowały nas obojga! Niepokonana różdżka, broń, która doprowadziłaby nas do potęgi! Kamień Wskrzeszenia - dla niego, bądź co bądź udawałem, że nie wiem, znaczył armię Inferich! Dla mnie, przyznaję, oznaczał powrót moich rodziców, i dźwignięcie całej odpowiedzialności z moich bark.
"A Płaszcz... w jakiś sposób, nie mówiliśmy wiele o Płaszczu, Harry. Obydwoje mogliśmy się ukrywać wystarczająco dobrze bez Płaszcza, prawdziwa magia, która oczywiście w nim jest, to polega na tym, że może być użyty samo dobrze do ochrony i osłony tak innych osób jak i właściciela. Myślałem, że jeśli go kiedykolwiek znajdziemy, mógłby być przydatny do ukrycia Ariany, ale nasze zainteresowanie Płaszczem ograniczało się do tego, że stanowił uzupełnienie trójki, tak jak mówiły legendy, że człowiek, który zjednoczy wszystkie trzy przedmioty byłby prawdziwym panem śmierci, co rozumieliśmy tak, że "byłby niezwyciężony"
„Niezwyciężeni panowie śmierci, Grindelwald i Dumbledore! Dwa miesiące szaleństwa, okrutnych marzeń i zaniedbania jedynych dwóch członków rodzin, którzy mi zostali.
"I wtedy... wiesz co się stało. Rzeczywistość powróciła w postaci mojego ordynarnego, niewykształconego i nieskończenie bardziej wspaniałego brata. Nie chciałem słyszeć prawd, które wykrzykiwał w moim kierunku. Nie chciałem słyszeć, że nie mogę iść naprzód i szukać Relikwii z kruchą i niezrównoważoną siostrą u boku.
"Spór przerodził się w bójkę. Grindelwald stracił kontrolę. To, co zawsze w nim wyczuwałem, ale udawałem, że tego nie ma, przemieniło się okropną istotę. A Ariana... po całej troskliwej opiece i ostrożności mojej mamy... leżała martwa na podłodze."
Dumbledore delikatnie westchnął i zaczął szczerze płakać. Harry sięgnął i był zadowolony odkrywając, że może go dotknąć: uścisnął delikatnie jego ramię i Dumbledore stopniowo odzyskał kontrolę nad sobą."
"Cóż, Grindelwald uciekł, jak każdy mogłem to przewidzieć. Zniknął ze swoimi planami zawładnięcia potęgą i projektami torturowania Mugoli i swymi marzeniami o Relikwiach Śmierci, marzeniami, w których go ośmielałem i w których mu pomagałem. Uciekł, podczas gdy ja zostałem zostawiony, by pochować swoją siostrę i nauczyć się żyć ze swoją winą i z okropnym smutkiem, ceną mojego wstydu.
"Lata minęły. Były o nim plotki. Mówili, że zdobył różdżkę o niezmiernej mocy. Mnie w tym czasie oferowano stanowisko Ministra Magii, nie jeden raz, ale kilka. Naturalnie odmówiłem. Nauczyłem się, że nie może mi zostać powierzona odpowiedzialność za potęgę"
"Ale byłby Pan lepszy, o wiele lepszy, niż Knot czy Scimgeour!" wybuchnął Harry.
"Byłbym?" zapytał ciężko Dumbledore. "Nie jestem taki pewien. Dowiodłem, jako młody człowiek, że potęga była moją słabością i pokusą. To ciekawa rzecz Harry, ale być może ci, którzy są najlepiej dostosowani do posiadania potęgi, są tymi, którzy nie powinni do niej dążyć. Tacy, którzy, jak ty, zostali obarczeni przywództwem i przyjęli płaszcz, ponieważ musieli, odkrywali ku swemu zaskoczeniu, że noszą go dobrze i są w stanie podołać brzemieniu*.
"Byłem bezpieczniejszy w Hogwarcie. Sądzę, że byłem dobrym nauczycielem -"
"Był Pan najlepszy ---"
"--- jesteś bardzo miły Harry. Ale gdy zajmowałem się treningiem młodych czarodziejów, Grindelwald tworzył armię. Mówili, że się mnie bał, i być może tak było, ale mniej, jak sadzę, niż ja się go bałem.
"Ach nie śmierci,” powiedział Dumbledore w odpowiedzi na pytające spojrzenie Harryego. "Nie tego, co mógłby uczynić mi za pomocą magii. Wiedziałem, że nasze szanse są wyrównane, być może, że byłem ociupinkę zręczniejszy. To prawdy się bałem. Widzisz, nigdy nie wiedziałem, który z nas, w ostatniej przerażającej walce rzucił klątwę, która zabiła mą siostrę. Możesz nazwać mnie tchórzliwym: będziesz miał rację Harry. Lękałem się ponad wszystko wiedzy, że to ja sprowadziłem na nią śmierć, nie tylko przez swoją arogancję i głupotę, ale przez to, że faktycznie zadałem ostateczny cios, który zgasił jej życie.
"Sądzę, że to wiedział, sadzę, że wiedział, co mnie przerażało. Opóźniałem spotkanie z nim ostatecznie, byłoby to zbyt haniebne opierać się dłużej. Ludzie umierali a on wydawał się nie do powstrzymania, a ja musiałem zrobić to, co mogłem.
"Cóż, wiesz co stało się potem. Wygrałem pojedynek. Wygrałem różdżkę."
Kolejna cisza. Harry nie spytał, czy Dumbledore dowiedział się, kto uśmiercił Arianę. Nie chciał wiedzieć, co Dumbledore widział, kiedy patrzał w Zwierciadło Erised i dlaczego Dumbledore był pełen zrozumienia dla fascynacji, którą wzbudzało w Harrym.
Siedzieli w ciszy przez długi czas, a skowyczenie stworzenia za nimi ledwie jeszcze przeszkadzało Harryemu.
W końcu powiedział: "Grindelwald próbował zatrzymać Voldemorta, gdy ten zmierzał po różdżkę. On kłamał, udawał, że nigdy jej nie miał."
Dumbledore przytaknął, patrząc w dół na swoje kolana, łzy ciągle błyszczały na zakrzywionym nosie.
"Mówią, że okazał wyrzuty sumienia w późniejszych latach, będąc samemu w swej celi w Nurmengardzie. Mam nadzieję, że to prawda. Mam nadzieję, że poczuł horror i wstyd za to, co uczyniliśmy. Być może to kłamstwo skierowane wobec Voldemorta było próbą poprawy... by uchronić Voldemorta od zabrania Relikwii..."
"...albo od włamania się do twego grobowca?" zaproponował Harry a Dumbledore lekko przetarł oczy.
Po kolejnej krótkiej przerwie Harry powiedział, "próbowałeś użyć Kamienia Wskrzeszenia."
Dumbledore przytaknął.
"Kiedy odkryłem go, po tych wszystkich latach, zakopanego w opuszczonym domu Gaunt'ów --- Relikwię, której najbardziej pożądałem, mimo że w młodości chciałem jej z innych powodów --- Straciłem głowę, Harry. Zapomniałem całkiem, że nie byłem Horcrux’em, że pierścień na pewno nosił klątwę. Podniosłem go i założyłem i przez sekundę wydawało mi się, że ujrzę Arianę i moją mamę i mojego tatę i że powiem im jak bardzo, bardzo mi było przykro...
"Byłem takim głupcem, Harry. Po tylu latach niczego się nie nauczyłem. Byłem niegodny by zjednoczyć Śmiertelne Relikwie, dowiodłem tego wtedy i ponownie, a to był ostateczny dowód."
"Dlaczego?" powiedział Harry. "To było naturalne! Chciałeś ich znowu ujrzeć. Co w tym złego?"
"Może jeden człowiek na milion mógł zjednoczyć Relikwie, Harry. Ja nadawałem się tylko do posiadania najskromniejszej z nich, najmniej nadzwyczajnej. Nadawałem się do posiadania Starszej Różdżki, nie chełpiąc się nią i nie zabijając nią. Było mi dane ją poskromić i użyć, ponieważ wziąłem ją, nie by zyskać, ale by chronić ludzi od niej.
"Ale Płaszcz, wziąłem z czystej ciekawości tak, iż nigdy nie mógł działać dla mnie tak, jak działał dla ciebie, prawdziwego właściciela. Kamień, który chciałem użyć usiłując ściągnąć tych, którzy spoczywali w pokoju, zamiast umożliwić sobie samopoświęcenie, tak jak ty uczyniłeś. Jesteś godnym właścicielem Relikwii."
Dumbledore poklepał dłoń Harryego, a Harry spojrzał na starego człowieka i uśmiechnął się; nie mógł sobie uzmysłowić. Jak mógł pozostać zagniewany teraz na Dumbledore’a?
"Dlaczego musiałeś uczynić to takim trudnym?"
Uśmiech Dumbledore'a był drżący.
"Obawiałem się, że panna Granger cię spowolni, Harry. Myślałem, że twoja gorącą głowa mogłaby zdominować twe dobre serce. Bałem się tego, że jeśli przedstawię ci otwarcie fakty o tych kuszących przedmiotach, mógłbyś zawładnąć Relikwiami tak jak ja to zrobiłem, w złym czasie, ze złych pobudek. Jeśli miałeś położyć ręce na nich, chciałem byś posiadł je bezpiecznie. Jesteś prawdziwym panem śmierci, ponieważ prawdziwy pan nigdy nie szuka ucieczki przed Śmiercią. Akceptuje to, że musi umrzeć i rozumie, że są o wiele, wiele gorsze rzeczy w świecie żywych niż w umieraniu."
"A Voldemort nigdy nie wiedział o relikwiach?"
"Nie sądzę, ponieważ nie rozpoznał Kamienia Wskrzeszenia, który zamienił w Horcrux. Ale nawet jeśliby wiedział o nich Harry, wątpię czy byłby zainteresowany w którymś poza tym pierwszym. Nie uważałby, że potrzebuje Płaszcza, a co do kamienia, kogo by chciał wrócić z martwych? Obawia się nieżywych. Nie kocha."
"Ale spodziewałeś się, że podąży za różdżką?"
"Byłem pewien, że spróbuje od chwili, gdy twoja różdżka pokonała tą Voldemorta na cmentarzu w Little Hangelton. Na początku, obawiał się, że zwyciężyłeś go większą zręcznością. Gdy porwał Ollivander'a odkrył jednak istnienie bliźniaczych rdzeni. Myślał, że to wyjaśnia wszystko. Mimo to pożyczona różdżka nie zdołała uczynić nic przeciwko twojej! Więc Voldemort, zamiast zadać sobie pytanie, co za jakość była w tobie, która uczyniła twą różdżkę silniejszą, jaki talent posiadłeś, którego on nie miał, nastawił się naturalnie na poszukiwanie tej jednej różdżki, która, jak mówią, pokona każdą inną. Dla niego Starsza Różdżka stała się obsesją rywalizującą z obsesją dotyczącą ciebie. Wierzył, że Starsza Różdżka usunie jego ostatnią słabość, uczyni go prawdziwie niezwyciężalnym. Biedny Severus..."
"Jeśli zaplanowałeś swoją śmierć ze Snape’m, chciałeś by skończył ze Starszą Różdżką, czyż nie?"
„Przyznaję, że taki był mój zamiar" powiedział Dumbledore, "ale nie stało się tak, jak chciałem, prawda?"
"Nie" powiedział Harry. "Ten kawałek nie powiódł się.”
Stworzenie za nimi szarpało się i jęczało, a Harry i Dumbledore pozostawali bez słów przez, jak dotąd, najdłuższą chwilę. Uzmysłowienie sobie, co mogłoby się dalej stać stopniowo krzepło w Harrym przez długie minuty, jak miękko padający śnieg.
"Musze wracać, nieprawdaż?"
"To zależy od ciebie."
"Mam wybór?"
"Ależ tak," Dumbledore uśmiechnął się do niego. "Jesteśmy na King's Cross mówisz? Myślę, że jeśli zdecydujesz się nie wracać, będziesz w stanie ... powiedzmy ... załapać się na pociąg."
"A dokąd by mnie zabrał?"
"Dalej." powiedział porostu Dumbledore.
Znowu cisza.
"Voldemort ma Starszą Różdżkę"
"To prawda Voldemort ma Starszą Różdżkę".
"Ale chce Pan żebym wrócił?"
"Sadzę," powiedział Dumbledore, „że jeśli wybierzesz powrót, jest szansa, że może zostać wykończony na dobre. Nie mogę obiecać. Ale wiem to, Harry, że ty możesz się mniej obawiać powrotu tutaj niż on."
Harry spojrzał ponownie na rzecz, która wyglądał na nieosłoniętą, bębniącą i dławiącą się w cieniu poniżej odległego krzesła.
"Nie lituj się nad zmarłym, Harry. Lituj się nad żyjącymi, a przede wszystkim, nad tymi, którzy żyją pozbawieni miłości. Wracając, możesz sprawić, że mniej dusz będzie okaleczonych, mniej rodzin zostanie rozdzielonych. Jeśli to dla ciebie wartościowy cel, wówczas powiedzmy sobie teraz dowidzenia."
Harry pokiwał głową i westchnął. Pozostawienie tego miejsca nie byłoby tak trudne jak wejście do lasu, ale było tu ciepło i świetliście i spokojnie, a on wiedział, że kieruje się z powrotem do bólu i strachu o więcej strat. Wstał a Dumbledore zrobił to samo, i popatrzeli sobie w twarze przez dłuższą chwilę.
"Powiedz mi ostatnią rzecz," powiedział Harry "Czy to jest prawdziwe? Czy to się dzieje w mojej głowie?"
Dumbledore rozpromienił się w jego kierunku, a jego głos brzmiał głośno i silnie w uszach Harryego, mimo że jasna mgła opadała ponownie, zamazując jego postać.
"Oczywiście, że to się dzieje wewnątrz twojej głowy, Harry, ale dlaczegóż mialoby too znaczać, że nie dzieje sie to w twojej glowie?"
Rozdział 36 - Bład w Planie
Znowu leżał twarzą do ziemi. Nozdrza wypełnił mu zapach lasu. Pod policzkiem czuł twardy, zimny grunt, skroń raniła zawiaska okularów uszkodzonych przez upadek. Każdy centymetr jego ciała krzyczał z bólu, a siniec w miejscu uderzenia Zaklęcia Śmierci przyprawiał go niemal o omdlenie. Leżał bez ruchu w miejscu, w którym upadł, z lewym ramieniem wykręconym w okropny sposób i otwartymi w niemym krzyku ustami. Spodziewał się usłyszeć okrzyki tryumfu i radość z powodu jego śmierci, ale w zamian pospieszne kroki, szepty i pomruki wypełniły przestrzeń.
-Mój Panie… Mój Panie…- Głos Bellatrix brzmiał, jak gdyby mówiła do ukochanego.
Harry nie odważył się otworzyć oczu i swoje opłakane położenie badał za pomocą innych zmysłów. Ciągle czuł różdżkę ukrytą pod szatą szkolną, wciśniętą między jego klatką piersiową i podłożem. W rejonie żołądka czuł obecność ukrytej Peleryny - Niewidki.
-Mój Panie…
-Wystarczy - zabrzmiał głos Voldemorta.
Jeszcze więcej kroków. Jakby kilkanaście osób wycofywało się pospiesznie z tego samego miejsca. Harry, przymuszony koniecznością oceny sytuacji, uchylił nieco powieki. Voldemort wydawał podnosić się na nogi. Niektórzy Śmierciożercy pospiesznie oddalali się od Niego w kierunku tłumu wypełniającego polanę. Bellatrix również trzymała się z tyłu klęcząc za Voldemortem. Harry ponownie zamknął oczy rozważając to, co właśnie zobaczył. Śmierciożercy kupili się dookoła Voldemorta, który, jak się wydawało upadł na ziemię. Coś musiało się wydarzyć w momencie, w którym ugodził Harrego Klątwą Śmierci. Czyżby Voldemort też został ugodzony? Tak to właśnie wyglądało. Obydwaj stracili przytomność i obydwaj teraz równocześnie przychodzili do siebie…
-Panie, pozwól mi
-Nie potrzebuję niczyjej pomocy- odparł chłodno Voldemort, i, chociaż Harry miał zamknięte oczy, niemal zobaczył Bellatrix wycofującą pomocną dłoń. -Chłopak… czy on nie żyje?
Na polanie było cicho, jak makiem zasiał. Chociaż nikt nie zbliżał się do Harry’ego, czuł on na sobie kupione spojrzenia, coraz bardziej przygniatające go do ziemi, do tego stopnia, że bał się drgnąć w jakikolwiek sposób.
-Ty- rzekł Voldemort, głosem budzącym grozę i paroksyzm bólu.
-Sprawdź, czy jeszcze żyje.- Harry nie miał pojęcia, kto zaczął się do niego zbliżać. Jedyne, co mógł uczynić, to leżeć, ze zdradziecko walącym sercem, oczekując na tego, który miał go sprawdzić, choć z drugiej strony wielką ulgę sprawiała mu świadomość, że Voldemort obawia się sam zbliżyć do niego, co świadczyło jasno, że nie wszystko poszło zgodnie z jego planem… Dłonie, bardziej miękko, niż mógł się spodziewać, dotknęły twarzy Harry’ego, uniosły powiekę, by następnie wsunąć się pod szatę w celu wyczucia, czy serce jeszcze bije. Słyszał przyspieszony oddech kobiecy, końce jej długich włosów łaskotały jego twarz. Doskonale zdawał sobie sprawę, że musiała wyczuć tlące się w nim życie.
-Czy Draco żyje? Czy ciągle przebywa w zamku?- Szept był ledwo słyszalny: jej wargi były zaledwie cal od jego ucha, głowę skłoniła tak nisko, że jej długie włosy całkowicie osłoniły twarz Harry’ego przed wzrokiem obserwatorów.
-Tak- wyszeptał w odpowiedzi. Palce jej dłoni kurczowo się zacisnęły, wbijane odruchowo paznokcie zaczęły ranić jego pierś. Po chwili wszystko ustąpiło. Kobieta powstała.
-Nie żyje- orzekła głośno Narcyza Malfoy.
Dopiero teraz tupot stóp i okrzyki radości i tryumfu wypełniły polanę, a jaskrawe czerwone i srebrne fajerwerki, które Harry dostrzegł przez lekko uchylone powieki, rozjaśniły niebo podkreślając uroczystość chwili. W dalszym ciągu udając nieboszczyka, Harry nagle zrozumiał. Narcyza dobrze wiedziała, że jedynym dla niej sposobem do przedostania się do wnętrza Hogwartu, i odnalezienia syna, było wkroczenie razem z armią zdobywców. Już ją nie obchodziło to, czy Voldemort zwyciężył.
-Teraz widzicie- skrzek Voldemorta wzniósł się ponad tumult. -Harry Porter zginął z mojej ręki i nie ma już nikogo na świecie, kto by mi zagrażał! Patrzcie! Crucio!
Harry spodziewał się tego. Jego ciało nie miało być pozostawione w spokoju na leśnym poszyciu; miało zostać zbezczeszczone dla potwierdzenia zwycięstwa Voldemorta. Został uniesiony w powietrze, zebrał w sobie wszystkie siły, żeby pozostać bezwładny, jednak ból, którego się spodziewał nie nadszedł. Został kilkakrotnie wyrzucony w powietrze: okulary spadły mu z nosa, czuł, że różdżka zaczyna wysuwać mu się spod szaty, lecz pozostał bezwładny i kiedy po raz ostatni został rzucony na ziemię, polana odbiła echem piskliwego, szyderczego śmiechu.
-A teraz- oznajmił Voldemort- wkroczymy do zamku i pokażemy im, co zostało z ich bohatera. Kto zajmie się ciałem? Nie... Czekajcie... ”
Nowy paroksyzm śmiechu odbił się głośnym echem i po chwili Harry poczuł drżenie ziemi pod sobą.
-Ty go poniesiesz” rzekł Voldemort- będzie doskonale widoczny na twoich rękach, nieprawdaż? Podnieś swojego małego przyjaciela Hagridzie. I okulary, nie zapomnij mu ich założyć, żeby nie było wątpliwości.
Ktoś wepchnął silnie Harry’emu okulary na oczy, ale ręce, które go uniosły z ziemi były niezmiernie delikatne. Harry czuł drżenie ramion Hagrida wstrząsanych ciągłym szlochem, ogromne łzy spadały nań, gdy Hagrid tulił i kołysał go w swych ramionach, lecz Harry nie śmiał ni słowem, ni gestem dać Hagridowi do zrozumienia, że jeszcze nie wszystko stracone.
-Ruszaj”, rozkazał Voldemort.
Hagrid, potykając się raz po raz, zaczął torować sobie drogę wśród gęsto rosnących drzew Zakazanego Lasu. Gałęzie chwytały i szarpały włosy i szatę Harry’ego, lecz on pozostawał w całkowitym bezruchu, z rozchylonymi ustami i zamkniętymi oczami tak, że w zalegających ciemnościach, pośród otaczających ich Śmierciożerców, pochlipującego z cicha Hagrida, nikt nie był w stanie dostrzec pulsu na odkrytym fragmencie szyi Harry’ego… Dwa Olbrzymy czyniły spustoszenie w lesie wokół idących Śmierciożerców: Harry słyszał do-skonale trzask łamiących się jak zapałki i upadających pod ich naporem drzew; czynili tyle hałasu, że ptaki zrywały się do lotu z żałosnym kwileniem, zagłuszającym nawet nieustający rechot Śmierciożerców. Zwycięska armia maszerowała w kierunku otwartego pola i już po chwili Harry, poprzez błysk jaśniejszego światła w otaczającym mroku, wyczuł, że las zaczął się przerzedzać.
-O, zmory!- Nagły ryk Hagrida omal nie zmusił Harry’ego do otwarcia powiek.-Dobrze wam teraz, wy tchórzliwe chabety? Jesteście szczęśliwi, że Harry Porter n… n… nie żyje…?
Hagrid nie wykrztusił z siebie nic więcej, zalał się natomiast nowym potokiem rzęsistych łez. Harry zaczął się zastanawiać, ilu Centaurów obserwowało ich pochód, ale nie odważył się otworzyć oczu. Niektórzy Śmierciożercy poczęli miotać obelgi w kierunku Centaurów, kiedy już pozostawili ich z tyłu. W chwilę potem Harry poczuł powiew świeżego powietrza i zrozumiał, że dotarli do skraju lasu.
-Stop!
Harry pomyślał, że Hagrid został zmuszony do usłuchania rozkazu Voldemorta, ponieważ lek-ko się zatoczył. W miejscu, w którym stanęli natychmiast otoczył ich chłód, a Harry posłyszał chrapliwy oddech Dementorów patrolujących skraj lasu. Teraz nie byli w stanie go dosięgnąć. Fakt własnego ocalenia wypalił w jego wnętrzu żądzę zemsty na nich, choć Patronus jego ojca strzegł ciągle jego serca. W tym momencie ktoś przeszedł bardzo blisko Harry’ego i Harry dobrze wiedział, że był to Voldemort we własnej osobie, ponieważ po chwili przemówił magicznie wzmocnionym głosem, który wzmocniony echem niszcząc niemalże bębenki w uszach Harry’ego.
-Harry Porter nie żyje. Został zabity w chwili tchórzliwej ucieczki dla ratowania własnego życia w chwili, w której Wy byliście gotowi poświęcić wasze dla niego. Przynosimy Wam oto jego zwłoki na dowód, że Wasz bohater odszedł na zawsze. Bitwa została wygrana. Straciliście połowę Waszych bojowników. Moi Śmierciożercy przewyższają Was liczebnie, a Chłopiec Który Przetrwał został zgładzony. Wasz dalszy opór nie ma sensu. Ktokolwiek będzie się dalej opierał, mężczyzna, kobieta czy dziecko, zostanie zgładzony wraz ze swoją całą rodziną. Wzywam Was, poddajcie zamek i oddajcie mi pokłon, a zachowacie życie. Wasi bliscy zostaną oszczędzeni, Wasze grzechy pójdą w zapomnienie. Połączcie się ze mną, aby wspólnie zacząć budować nowy świat.
Na przedpolu i w zamku zapadł cisza. Voldemort był tak blisko Harry’ego, że ten znowu nie miał odwagi otworzyć oczu.
-Chodź- rzekł Voldemort.
Harry usłyszał, że ruszył naprzód podobnie, jak zmuszony przez niego do marszu Hagrid. Harry uchylił nieco powieki i spostrzegł Voldemorta kroczącego na przedzie, noszącego na ramionach Wielkiego Węża Nagini uwolnionego ze swej zaklętej klatki. Jednakże Harry nie miał żadnej możliwości wyciągnięcia różdżki ukrytej w fałdach szaty bez zwrócenia uwagi na siebie przez Śmierciożerców otaczających go ze wszystkich stron, kiedy tak maszerowali na tle z wolna jaśniejącego nieba…
-Harry- łkał Hagrid. -O, Harry… Harry…
Harry ponownie zacisnął powieki. Wiedział, że zbliżali się do zamku i wytężał słuch, by ponad odgłosami kroków Śmierciożerców i ich rozradowanymi głosami, móc usłyszeć jakiekolwiek oznaki życia z wewnątrz. „Stop” Śmierciożercy wykonali rozkaz. Harry usłyszał, jak rozwijali się w szereg dokładnie na wprost otwartej w tej chwili bramy szkoły. Niemalże widział, mimo zaciśniętych powiek, rudawą poświatę sączącą się w jego kierunku z auli wejściowej. Czekał. W każdej chwili ludzie, dla których próbował zginąć, mogli go zobaczyć w roli nieboszczyka spoczywającego w ramionach Hagrida.
-NIE!- Okrzyk był naprawdę przerażający, Harry nigdy by nie przypuścił, że prof. McGonagall mogła z siebie wydać taki przejmujący dźwięk. Po chwili usłyszał śmiech innej kobiety w pobliżu i domyślił się, że była to Bellatrix wyszydzająca desperację McGonagall. Jeszcze jeden błyskawiczny rzut oka spod przymkniętych powiek pozwolił mu ujrzeć bramę wypełniającą się coraz większym tłumem ocalonych z bitwy, stających u podnóża schodów oko w oko ze swoimi zwycięzcami, chcących na własne oczy poznać prawdę o śmierci Harry’ego. Zobaczył Voldemorta stojącego opodal, uderzającego lekko jednym, trupio-białym palcem głowę Nagini. Ponownie zamknął oczy.
-Nie!
-Nie!”
-Harry! HARRY!
Głosy Rona, Hermiony i Ginny brzmiały jeszcze bardziej przerażająco, niż McGonagall; Harry nie pragnął niczego więcej, jak odkrzyknąć, jednak powstrzymał się, natomiast ich krzyk był, jak detonator, tłum obrońców zafalował miotając w kierunku napastników przekleństwa i obelgi, aż
-CISZA!- krzyknął Voldemort, rozległ się grzmot i błysk jasnego światła i wszystko ucichło. -To już koniec. Hagrid, złóż go u moich stóp, dokładnie tam, gdzie jego miejsce!”. Harry poczuł, że został ułożony na trawie.
-Widzicie?- ponownie odezwał się Voldemort, a Harry poczuł, że przechadza się w tę i z powrotem obok miejsca, gdzie leżał.
-Harry Porter nie żyje! Czy wreszcie to do was dotarło głupcy? On nie żądał nic innego, jak to byście poświęcili swe życie dla niego!-
-Pokonał cię” wykrzyknął Ron, i urok prysł jak bańka, i obrońcy Hogwartu ponownie poczęli miotać przekleństwa do momentu, aż jeszcze potężniejszy czar rzucony na nich zdusił im głosy w gardłach jeszcze raz.
-Został pokonany, kiedy usiłował tchórzliwie zbiec z pola walki- rzucił Voldemort i dodał z prawdziwą rozkoszą sącząc kłamstwo do ich uszu „pokonany, kiedy próbował ratować swoje parszywe życie.
Nagle Voldemort przerwał: Harry posłyszał odgłosy starcia i krzyki, potem kolejny grzmot i błysk światła, na koniec jęki cierpiących. Uchylił nieznacznie powieki. Ktoś oderwał się samotnie od tłumu i ruszył na Voldemorta. Harry spostrzegł upadającą na ziemię bezbronną sylwetkę i śmiejącego się Voldemorta odrzucającego różdżkę śmiałka na bok.
-A któż to jessst?-odezwał się swoim miękkim, sykliwym głosem. -Kto tak ochoczo zdecydował się zademonstrować, co stanie się z tymi, którzy podejmą walkę w chwili, kiedy bitwa zossstała prze-grana?.
Bellatrix zaniosła się perlistym śmiechem.
-To Neville Longbottom, mój Panie! Chłopiec, który sprawił Carrows’om tak wiele problemów! Syn Aurorów, pamiętasz?
-Ach tak, pamiętam” rzekł Voldemort bacząc uważnie na nieuzbrojonego i bezbronnego Nevill’a usiłującego z trudem podnieść się na nogi, dokładnie pośrodku przestrzeni dzielącej Śmier-ciożerców i ocalałych obrońców Hogwartu.
-Ale ty przecież jesteś czystej krwi, nieprawdaż, mój dziel-ny chłopcze?- spytał Voldemort Neville’a zaciskającego pięści.
-A jeśli nawet?” odparł głośno Neville.
-Dałeś pokaz ducha i odwagi połączony ze szlachetnym urodzeniem. Uczenię z ciebie bardzo wartościowego Śmierciożercy. Potrzebujemy takich, jak ty Neville’u Longbottom.
-najpierw piekło zamarznie, nim przyłączę się do was- odparł Neville. -Armia Dumbledora! wykrzyknął, czemu odpowiedział pomruk aprobaty z tłumu obrońców, którzy ponownie zaczęli się wymykać Czarowi Uciszenia.
-Skoro tak…- rzucił Voldemort, a Harry usłyszał więcej grozy w jego atłasowym głosie, niż w najpotężniejszym zaklęciu.
-Skoro taki jest twój wybór Longbottom, będziemy zmuszeni powrócić do planu ‘a’. Na twą głowę,- powiedział cicho-niech się spełni.
Ciągle obserwując spod przymkniętych powiek, Harry zobaczył, jak Voldemort machnął różdżką. Po chwili od jednego ze strzaskanych okien oderwało się coś, co wyglądało jak zniekształcony ptak, który lecąc w półmroku przysiadł w dłoni Voldemorta. Ten potrząsnął nim trzymając go za czubek i strząsając z niego pył i kurz, wreszcie prezentując zebranym pustą i postrzępioną… Tiarę Przydziału. -W Hogwarcie nie będzie więcej ceremonii przydziału”, rzekł Voldemort.
-Nie będzie Domów. Godło, Tarcza i Barwy mojego szacownego przodka Salazara Slytherin’a będą wspólne dla wszystkich. Czyż nie, Neville’u Longbottom?
Wskazał różdżką na Neville’a, który momentalnie zesztywniał i znieruchomiał, a potem nasadził siłą Tiarę na jego głowę, tak, że jej krawędź znalazła się poniżej jego oczu. Wśród tłumu stojącego pod zamkiem zaczęło się poruszenie, dlatego Śmierciożercy błyskawicznie dobyli swoich różdżek, celując trzymali obrońców Hogwartu na dystans.
-Teraz Neville zademonstruje wszystkim, co stanie się z każdym, będącym na tyle głupim, żeby dalej sprzeciwiać się mojej woli- powiedział Voldemort i uczynił drobny ruch różdżki. Tiara Przy-działu stanęła w płomieniach. Okrzyki grozy przeszyły poranek. Neville płonął przygwożdżony do podłoża, nie mogąc poruszyć się o cal. Harry miał wszystkiego po dziurki w nosie: musiał działać. Od tej chwili, zdarzenia jednocześnie zaczęły się toczyć w zawrotnym tempie. Usłyszeli narastającą wrzawę z odległej części szkoły, jakby setki osób roiły się za niewidocznymi ścianami ciskając czymś w kierunku zamku i wydając z siebie głośne, wojenne okrzyki. W tym samym momencie Grawp przywlókł się zza ściany zamku wrzeszcząc
-HAGGER!
Jego wrzaskom towarzyszyły ryki Olbrzymów Voldemorta: ruszyli oni w kierunku Gwarp’a jak rozjuszone słonie. Ziemia zatrzęsła się. Zadudniły kopyta, ozwały się odgłosy rogów i strzały poczęły gęsto padać między szeregi Śmierciożerców, mieszając je i wprowadzając nieład. Nad szeregi armii Voldemorta wzniosły się okrzyki przerażenia i zaskoczenia. Harry błyskawicznie wyciągnął Pelerynę-Niewidkę, zarzucił na siebie i skoczył na równe nogi. Neville również się poruszył. Jednym szybkim, płynnym ruchem Neville wyrwał się więzom Zaklęcia Więzów, zrzucił płoną-cą Tiarę i z jej wnętrza wydobył coś srebrzystego, błyszczącego o rubinowej rękojeści. Cięcie srebrzystej klingi nie było słyszalne przez ryk nadciągających tłumów, dźwięki ścierających się Olbrzymów, czy też tętent kopyt Centaurów, a jednak zdawało się przyciągać wzrok wszystkich uczestników bitwy. Jednym precyzyjnym cięciem Neville odciął ogromny łeb węża, który obracając się pod wpływem siły ciosu wzniósł się wysoko w powietrze pobłyskując w świetle płynącym z auli wejściowej. Usta Voldemorta wypełniły się okrzykiem wściekłości, jakiego nikt jeszcze nie słyszał, podczas gdy ciało węża uderzyło bezwładnie o ziemię pod jego stopami. Ukryty pod Peleryną-Niewidką, Harry rzucił Zaklęcie Tarczy między Voldemorta i Neville’a zanim tamten zdążył unieść swoją różdżkę. W tej samej chwili, ponad wrzaski walczących, ryki i grzmoty spod stóp walczących Olbrzymów, w powietrze wzbił się okrzyk Hagrida.
-HARRY!- krzyczał Hagrid-HARRY! GDZIE JEST HARRY?!
Zapanował chaos. Walka rozgorzała na nowo. Nacierające Centaury rozproszyły Śmierciożerców, kto żyw, pierzchał spod ogromnych stóp Olbrzymów, i nagle, nie wiadomo skąd zaczęły napływać posiłki. Harry ujrzał rosnące w oczach wspaniałe, uskrzydlone Centaury krążące wokół głów Olbrzymów Voldemorta, hipogryfa Buckbeak’a wydrapującego im oczy i Gwarpa zawzięcie okładał ich pięściami. Wreszcie spostrzegł czarowników, zarówno obrońców Hogwaru, jak i Śmierciożerców zmuszonych do odwrotu w głąb twierdzy. Harry zaczął rzucać uroki i zaklęcia wkierunku każd**o Śmierciożercy, którego mógł dostrzec, a oni padali jeden po drugim nie mając pojęcia skąd przyszedł atak. Ich ciała zostały stratowane przez uciekający w panice tłum. Ciągle ukryty pod Peleryną-Niewidką, Harry przedostał się do auli wejściowej. Szukał Voldemorta. Ujrzał go po drugiej stronie, miotającego zaklęcia na lewo i prawo w czasie, kiedy z wolna wycofywał się do Wielkiej Auli i wyszczekującego komendy do swoich popleczników, którzy postępowali jego śladem. Harry ponownie rzucił Zaklęcie Tarczy i niedoszłe ofiary Voldemorta, Seamus Fin-nigan i Hannah Abbott rzucili się za nim do Wielkiej Auli i wmieszali się w wir toczącej się tam bitwy. Coraz więcej osób napływało przez główną klatkę schodową. Harry zobaczył Charlie’go We-asley’a wyprzedzającego Horace’go Slughorn’a walczącego w swojej szmaragdowej pidżamie. Wyglądało na to, że wrócili do walki na czele grupy członków rodzin, przyjaciół uczniów Hogwartu, którzy byli w stanie jeszcze walczyć, ramię w ramię ze sprzedawcami i gospodarzami z Hogsmeade. Centaury Ban, Ronan i Magorian wpadły do auli z brzękiem kopyt wysadzając z zawiasów drzwi wiodące do kuchni. Rój Elfów Hogwartu wrzeszczących i wymachujących nożami snycerskimi i tasakami wpadł hurmem do auli wejściowej na czele z Kreacherem przyozdobionym w medalion Regulusa Balcka podskakujący na jego piersiach. Jego głos wzniósł się ponad otaczający zewsząd harmider:
-Walczcie! Walczcie! Walczcie w imię naszego Pana, obrońcy Elfów Hogwartu. Walczcie z Czarnym Panem w imię walecznego Regulusa! Walczcie!
I elfy zaczęły rąbać i siec Śmierciożerców po kostkach i łydkach. Ich drobne twarzyczki wykrzywiały złośliwe grymasy i gdzie tylko Harry spojrzał, widział Śmierciożerców uginających się pod naporem chmary małych postaci, przygważdżanych do ziemi zaklęciami, wyrywających wśród narastającego skowytu strzały z krwawych ran i z nogami przyszpilanymi przez elfy do podłoża, ewentualnie próbujących bezsensownej ucieczki z hordą najeźdźców na karkach. Ale to jeszcze nie był koniec. Harry popędził między pojedynkującymi się postaciami i szamoczącymi się więźniami prosto do Wielkiej Auli. Voldemort znajdował się właśnie w samym centrum walki uderzając i druzgocąc wszystko w swoim zasięgu. Harry nie miał go na czystej pozycji do ataku, ale zbliżał się, ciągle niewidzialny, a Wielka Aula napełniała się coraz bardziej walczącymi. Harry spostrzegł Yaxley’a rzuconego na podłogę przez Georg’a i Lee Jordan, wrzeszczącego Dolohov’a w rękach Flitwick’a, Walden’a Macnair ciśniętego przez całą długość pomieszczenia przez Hagrida i walącego w ścianę naprzeciwko i osuwającego się bez przytomności na podłogę. Kątem oka wyłowił Rona i Neville’a sprowadzających do parteru Fenrira Greybacka, Aberforth oszałamiającego Rookwood oraz Arthura i Percy’ego przygniatających do podłogi Thicknesse, a także Lucjusza i Narcyzę Malfoyów przedzierających się przez tłum w szaleńczym poszukiwaniu syna. Voldemort pojedynkował się właśnie z McGonagall, Slughorn’em i Kingsley’em jednocześnie mając na twarzy maskę zimnej nienawiści, a oni bezradnie przebiegali wśród uników wkoło niego, nie umiejąc z nim skończyć. Bellatrix również ciągle walczyła nieopodal swojego pana pojedynkując się z trzema naraz: Hermioną, Ginny i Luną robiącymi, co w ich mocy by ją pokonać. Lecz Bellatrix dorównywała z łatwością im trzem. Wtem uwagę Harry’ego odwróciło Zaklęcie Śmierci rzucone tak blisko Ginny, że minęło ją dosłownie o cal. Runął na Bellatrix pragnąc skończyć z nią w tej chwili o wiele bardziej, niż z Voldemortem, lecz po kilku krokach do jego uszu doszedł krzyk z boku.
-TYLKO NIE MOJĄ CÓRKĘ, TY SUKO!- Pani Weasley w pełnym biegu odrzuciła pelerynę uwalniając ręce.
Bellatrix odwróciła się na pięcie rycząc ze śmiech na widok nowego przeciwnika.
-Z DROGI!- krzyknęła pani Weasley do trzech dziewcząt i machnięciem różdżki rozpoczęła pojedynek.
Harry obserwował z przerażeniem mieszanym z radością, jak różdżka Molly Weasley śmignęła w ruchu obrotowym i rechot zamarł w gardle Bellatrix Lestrange. Obie różdżki miotały strumienie świateł, podłoga wokół walczących czarownic poczęła pękać z gorąca. Obydwie walczyły, żeby zabić przeciwniczkę.
-Nie!- krzyknęła pani Weasley widząc, że kilku uczniów ruszyło jej z pomocą. -Cofnąć się! Cofnąć się! Ona należy do mnie!”
Wszyscy odsunęli się pod ściany, obserwując walczące postaci, podczas, gdy Voldemort i jego trzech przeciwników, Bellatrix i Molly, a także Harry, niewidzialny i wtłoczony między nich, niepewny, czy ma atakować, czy raczej bronić i to tak, żeby nie ugodzić niewłaściwą osobę.
-Jak myślisz, co się stanie z twoimi bachorami, kiedy cię zabiję?- drwiąco rzekła Bellatrix, równie wściekłam jak jej Pan, igrając sobie najwyraźniej z pląsającymi wokół niej zaklęciami-Kiedy mamusia odejdzie w ten sam sposób, co jej ukochany Freduś?
-Już... nigdy... więcej... nie... tkniesz... naszych... dzieci!- krzyknęła pani Weasley.
Bellatrix znowu wybuchnęła śmiechem, tym samym radosnym śmiechem co jej kuzyn Syriusz przewracając się za kotarą i Harry już wiedział, co miało nastąpić. Zaklęcie Molly minęło wyciągniętą do zaklęcia rękę Bellatrix i ugodziło ją w samą pierś dokładnie nieco powyżej serca. Uśmiech tryumfu zamarł Bellatrix na ustach, oczy wyszły na wierzch. Na krótką chwilę w jej oczach pojawił się błysk zrozumienia. Potem upadła na podłogę, tłum zaryczał, a z ust Voldemorta wydobył się okrzyk grozy. Harry poczuł się, jak w zwolnionym filmie. Ujrzał McGonnagall, Kingsley’a i Slughorn’a odrzucanych do tyłu w nagłym rozbłysku, skręcających się w powietrzu w chwili, kiedy furia Voldemorta, na widok śmierci swojego najlepszego oficera eksplodowała z siłą bomby. Voldemort wzniósł różdżkę i skierował ją w stronę Molly Weasley.
-Protego!” wyrzucił z siebie Harry i Zaklęcie Tarczy wyrosło pośrodku Auli. Voldemort począł rozglądać się dookoła w poszukiwaniu autora zaklęcia, kiedy Harry ostatecznie ściągnął z siebie Pelerynę- Niewidkę. Okrzyki zdumienia, radości, niedowierzania wypełniły Aulę.
-Harry!
-ON ŻYJE!- brzmiało ze wszystkich stron. Nagle zapadła kompletna, pełna trwogi cisza. Tłum zmartwiał z przerażenia na widok wzajemnych spojrzeń Harry’ego i Voldemorta, którzy, jak na komendę zaczęli krążyć wokół siebie.
-Nie potrzebuję nikogo do pomocy- stwierdził Harry na cały głos i w kompletnej ciszy zabrzmiało to, jak dźwięk trąby. -To musi się spełnić. To dotyczy tylko mnie.
Voldemort syknął.
-Potter wcale nie to miał na myśli- rzucił, z szeroko otwartymi, czerwonymi oczami.-To wcale tak nie działa, nieprawdaż? Kim się dzisiaj zasłonisz Potter?
-Nikim- odparł Harry wprost.-Nie ma już Horcrux’ów. Jesteśmy tylko ty i ja. Żaden z nas nie może istnieć, kiedy żyje drugi. Dlatego jeden z nas musi odejść na zawsze…
-Jeden z nas?-szydził Voldemort.
Jego całe ciało przeszło drżenie, a czerwone oczy zaczęły się wpatrywać w Harry’ego z intensywnością szykującego się do ataku węża.
-Masz nadzieję, że to będziesz ty, co, chłoptasiu, który przetrwał przez przypadek i dlatego, że Dumbledore pociągnął za odpowiednie sznurki?
-Sądzisz, że przez przypadek moja matka oddała za mnie życie?- spytał Harry.
Krążyli ciągle wokół siebie zataczając doskonałe koło i utrzymując stałą odległość, jakby związani niewidzialną liną. Harry nie dostrzegał nic, prócz twarzy Voldemorta.
-Przez przypadek zdecydowałem się na bitwę na cmentarzu? Przez przypadek przetrwałem, mimo, że nie broniłem się wcale, i powróciłem w pełni sił do walki?
-Przypadki!-krzyknął Voldemort, ale ciągle nie atakowa: tłum obserwatorów trwał w bezruchu, jak zaczarowany i zdawało się, że w Wielkiej Auli słychać jedynie dwa oddechy. -Przypadki i okazje, z których skwapliwie skorzystałeś chowając się pochlipując za większymi od siebie i pozwalając mi na zabicie ich dla twojej sprawy!
-Dzisiaj nikogo nie zabijesz- odparł Harry krążąc wokół Voldemorta, wpatrując się uważnie w jego oczy-Już nigdy nikogo nie zabijesz. Nie rozumiesz tego? Byłem gotów oddać życie, żeby powstrzymać cię przed skrzywdzeniem innych.
-Ale nie oddałeś!
-Ale byłem gotów, i to się liczy. Uczyniłem to, co moja matka. Oni są zabezpieczeni przed tobą. Nie zauważyłeś, że żadne rzucone przez ciebie zaklęcie nie zadziałało? Nie jesteś w stanie ich dręczyć. Nie możesz ich tknąć. Nie jesteś skłonny do uczenia się na własnych błędach, prawda, Riddle?
-Jak śmiesz?!
-Śmiem- odparł Harry- Wiem o rzeczach, o których ty nie masz zielonego pojęcia, Tomie Riddle. Znam wiele istotnych szczegółów, których ty nie znasz. Chcesz sobie posłuchać, zanim popełnisz kolejny błąd swojego życia?
Voldemort milczał, ale krążył wkoło, a Harry wiedział, że uzyskał nad nim chwilową przewagę i utrzyma go na dystans, dopóki tamten wierzy, że istnieje choćby nikła szansa, że Harry ujawni jego największą tajemnicę…
-Czyżby kolejna ckliwa historyjka?- spytał Voldemort, wykrzywiając twarz w szyderczym gry-masie-Stara śpiewka Dumbledora, miłość, która wszystko, nawet śmierć zwycięży, a która nie wybroniła go przed upadkiem z wieży, jak stara, szmaciana k*kła? Miłość, która nie przeszkodziła mi zdeptać twoją szlamowatą matkę, jak karalucha, Potter i nie wydaje mi się, aby ktoś kochał cię tak mocno, żeby zasłonić cię przed moim atakiem. Co więc powstrzyma cię przed śmiercią, kiedy uderzę?
-Tylko jedno-rzekł Harry i dalej krążyli wokół siebie z wolna, wpatrzeni w siebie i rozdzielni przez ostatnią tajemnicę.
-Skoro to nie miłość uratuje cię tym razem-rzekł Voldemort- to chyba musisz pokładać nadzieje w swojej magicznej mocy, których ja nie posiadam, lub broń potężniejszą niż moja?
-Dokładnie tak- odparł Harry i ujrzał osłupienie, które błyskawicą przemknęło przez wężową twarz Voldemorta. Voldemort zaczął się dziko i ponuro śmiać, co było jeszcze gorsze niż jego wrzaski, a ściany Auli po tysiąckroć odbijały ten śmiech.
-Myślisz, że ty masz więcej sobie więcej magii, niż ja?- powiedział- Niż Ja, Lord Voldemort, który posługuje się magią, o jakiej Dumbledorowi się nawet nie śniło?
-Śniło się śniło- odparł Harry- ale wiedział o tyle więcej od ciebie, żeby powstrzymać się od tego, co ty uczyniłeś.
-Chodzi ci o to, że był słaby- wrzasnął Voldemort-Zbyt słaby, żeby ośmielić się sięgnąć po to, co mogło być jego, a co będzie moje!
-Nie, był bystrzejszy od ciebie- odparował Harry- był lepszym czarownikiem i lepszym człowiekiem.
-Ja doprowadziłem do śmierci Albus’a Dumbledora.
-Tylko sądziłeś, że tak jest- odrzekł Harry-ale jesteś w grubym błędzie.
Po raz pierwszy zamarły pod ścianami tłum poruszył się, kiedy wszyscy westchnęli, jak jeden człowiek.
-Dumbledore nie żyje!- Voldemort cisnął słowa, jakby sądził, że wyrządzą mu krzywdę-Jego szczątki rozkładają się w marmurowym grobowcu w podziemiach zamku. Widziałem je na własne oczy i nikt tego nie zmieni! On nigdy nie wróci!”
-Rzeczywiście, Dumbledore jest martwy- odrzekł Harry spokojnie-ale to nie ty go zgładziłeś. Sam wybrał sposób odejścia ze świata, na długo przed swoją śmiercią i zaaranżował wszystko przy pomocy kogoś, o kim myślałeś, że był twoim wiernym sługą
-A cóż to za bajeczki dla grzecznych dzieci?-powiedział Voldemort. Ciągle nie atakował, choć cały czas nie spuszczał z Harry’ego oka
-Severus Snape nie należał do ciebie” powiedział Harry-Był po stronie Dumbledora od samego początku, kiedy zacząłeś polować na moją matkę. Nigdy ci to nawet przez myśl nie przeszło, bo to są kategorie, których nie jesteś w stanie pojąć. Nigdy nie widziałeś Patronusa Snape’a, prawda Riddle?” Voldemort nic nie odrzekł. Krążyli nadal wokół siebie w niewidzialnym kręgu, jak wilki gotujące się, żeby się nawzajem rozerwać.
-Patronus Snape’a był łanią”, wyjawił Harry-dokładnie taką samą, jak mojej matki, bo Snape kochał moją matkę przez niemal całe życie, jeszcze od czasu, gdy byli dziećmi. Powinieneś być tego świadomy- dodał widząc, jak nozdrza Voldemorta drżą,
-prosił cię, żebyś darował jej życie, prawda?
-Pożądał jej i to wszystko- rzekł drwiąco Voldemort-ale kiedy zginęła, przyznał, że były inne kobiety czystej krwi bardziej jego warte.
-Jasne, że ci tak powiedział- odparł Harry- ale był szpiegiem Dumbledora od momentu, kiedy zacząłeś jej grozić. Działał przeciwko tobie aż do teraz. Dumbledor był już prawie martwy, kiedy Snape z nim skończył!
-To nic nie znaczy!-krzyknął piskliwie Voldemort wsłuchujący się z natężeniem w każde słowo Harry’ego, po czym zarechotał szaleńczym śmiechem-Nie ważne, dla kogo pracował Snape, nieważne jakie zasadzki na mnie szykowali! Zniszczyłem ich, tak jak zniszczyłem twoją matkę, domniemaną miłość życia Snape’a!
-Ale to wszystko ma sens, którego właśnie ty nie jesteś w stanie zrozumieć!.
-Dumbledore próbował trzymać mnie z daleka od różdżki Elder! Pragnął, żeby Snape był prawdziwym panem tej różdżki! Ale ja to dawno przewidziałem i dotarłem do niej, zanim tobie wpadła w ręce, zrozumiałem całą prawdę zanim ty załapałeś o co w tym wszystkim chodzi, zgładziłem Snape’a trzy godziny temu i posiadłem Śmiercionośną Różdżkę, Różdżkę Przeznaczenia. Ostatni plan Dumbledora zawiódł Harry Potterze!
-W rzeczy samej- rzekł Harry-Masz rację. Lecz zanim podniesiesz na mnie rękę, radzę ci, przemyśl to jeszcze… Sprawdź, czy czasem nie masz wyrzutów sumienia, Riddle…
-Co to ma znaczyć?!”
Ze wszystkich rzeczy, które Harry przed nim ujawnił lub, co wydrwił, nic nie wstrząsnęło Voldemortem bardziej niż to. Harry spostrzegł, że źrenice rozszerzyły się tak, że ‘dotknęły’ powiek, a skóra wokół jego oczu zrobiła się jeszcze bledsza.
-To twoja ostatnia szansa- rzekł Harry-to wszystko, co ci pozostało… znam twoją drugą naturę… bądź ludzki… sprawdź… czy nie masz wyrzutów sumienia…
-Jak śmiesz ?- powtórzył Voldemort.
-Śmiem-odparł Harry-bo ostatni plan Dumbledora nie obrócił się przeciwko mnie. Obrócił się przeciwko tobie, Riddle.
Różdżka w ręku Voldemorta silnie drżała, Harry uchwycił różdżkę Draco jeszcze silniej. Wiedział, że decydująca chwila nadeszła.
-Ta różdżka ciągle nie jest tobie w pełni poddana, bo zamordowałeś niewłaściwą osobę. Severus Snape nigdy nie był prawdziwym panem Różdżki Przeznaczenia. Nigdy nie pokonał Dumbledora.
-On zabił !
-Nie dociera do ciebie? Snape nigdy nie pokonał Dumbledora! Wspólnie zaplanowali jego śmierć! Dumbledore pragnął umrzeć jako niepokonany jedyny władca Różdżki Przeznaczenia. Jeżeli wszystko poszło zgodnie z planem, moc różdżki zniknęła wraz ze śmiercią Dumbledora, bo nikt mu jej nie odebrał!
-Lecz w końcu Dumbledore grzecznie ‘oddał’ mi różdżkę”, głos Voldemorta drżał od złośliwej satysfakcji.-Ukradłem tę różdżkę z grobowca. Zabrałem ją wbrew woli jej ostatniego władcy! Jej moc należy do mnie!
-Ciągle nie kapujesz, Riddle. Samo posiadanie różdżki nic nie daje! Trzymanie jej, czy używanie nie powoduje, że rzeczywiście należy do ciebie. Nie słyszałeś Ollivandera? To różdżka wybiera swego władcę… . Różdżka Przeznaczenia rozpoznała swego nowego władcę przed śmiercią Dumbledora, kogoś, kto nigdy nawet jej nie dotknął. Nowy władca zabrał Dumbledorowi różdżkę wbrew jego woli, nie zdając sobie w pełni sprawy z tego, co w rzeczywistości uczynił i jak najniebezpieczniejszy przedmiot na świecie uczynił sobie poddanym… Pierś Voldemorta wznosiła się i opadała szaleńczo, a Harry czuł jak wzbiera w sobie moc do wypowiedzenia zaklęcia i uderzenia różdżką wycelowaną prosto w jego twarz. -Prawdziwym władcą Różdżki Przeznaczenia był Draco Malfoy- Blady strach przemknął błyskawicą po twarzy Voldemorta.
-A jakie to ma znaczenie?-powiedział miękko.-Nawet, jeśli masz rację, Potter, to nie zmienia niczego między nami. Już nie masz różdżki feniksa. Walczymy na umiejętności… i zaraz potem, jak skończę z tobą, zajmę się Draco Malfoy’em…
-Spóźniłeś się- odrzekł Harry- Straciłeś swoją szansę. Ja byłem pierwszy. Dawno temu obezwładniłem Draco. Przejąłem od niego tę różdżkę.
Harry poruszył nieznacznie różdżką trzymaną w ręce i poczuł, że utkwiły w niej spojrzenia wszystkich zgromadzonych w Auli.
-Tak więc wszystko sprowadza się do jednego-wyszeptał Harry-Czy różdżka, którą trzymasz ‘wie’, że jej ostatni właściciel został Rozbrojony? Bo jeśli tak to… Ja jestem prawdziwym Panem Różdżki Przeznaczenia.
Czerwono-złota poświata rozlała się na magicznym nieboskłonie ponad nimi, kiedy pierwsze promienie oślepiającego słońca przedarły się przez krawędź najbliższego okna. Światło uderzyło w ich twarze jednocześnie i Voldemort został zupełnie oślepiony. Harry usłyszał go wykrzykującego piskliwym głosem i celującego różdżką Draco w kierunku sufitu:
-Avada Kedavra!
-Expelliarmus!”
Grzmot przypominał wystrzał armatni i złote płomienie, które wykwitły między nimi, w samym środku okręgu, który zataczali, zaznaczyły miejsce, w którym zaklęcia się zderzyły. Harry spostrzegł zielony strumień napotykający jeg |
|